wschód słońca. Och, jakże się nasz książę pan ucieszy, gdy ujrzy waszą wielmożność! Boże wielki!
— Czy ojca zastałem? — spytał żywo książę Sweno.
— Nie, niema go tutaj, panie mój. Książę pan jest teraz w Idaniu, jako wysłannik rekwedzki, ale za kilka dni będzie w Sudgreście, to już i w Awra Rawady.
— Jak się ma ojciec? Czy spodziewał się mnie teraz?
— Nie wiem, wasza wielmożność, czy się spodziewał, bo on zamknięty w sobie chodzi, że nikt nie wie nawet, kiedy mu serce pęka. Ale zdrów jest i mocny. Rząd sustjański chmury ściągał, on je rozpędzał. Rząd miał zawsze gotowe pioruny i siał wśród nas piołun, pan nasz spoglądał w przyszłość z uśmiechem i koił rany słodyczą i wiarą swoją. A to wszystko od czasu...
Stary umilkł, spojrzał na młodego księcia badawczo. Sweno zdawał się nie słyszeć słów jego. Stał przy stole zamyślony z oczami wbitemi w drukowane arkusze. Na jego suchej, smagłej twarzy o rysach wydatnych malowała się mimo zmęczenia energja, czoło jego z pionową brózdą pomiędzy brwiami świadczyło o męskiej potędze, onieśmielającej natury słabsze. Wysoki, szczupły, a mężny, o stalowych zda się mięśniach, ten trzydziesto kilkoletni mężczyzna miał w sobie siłę imponującą i pewność siebie, a ręka jego o nerwowych długich palcach wskazywała na żywość umysłu i zapalność serca. Oczy miał ciemno-szare, jak nurt Anuda przed burzą, w blasku świecy płonęły teraz ogniem namiętności. Czarne brwi zarysowane nisko od nosa i rozpięte jak skrzydła do lotu, były wyrazem woli niezłomnej i nieustraszoności ducha. Czoło otwarte, wyniosłe i dumne pod starannie utrzymanemi włosami, było odbiciem duszy tego człowieka, jakby najwymowniejszą kartą jego losu, na której czytało się wszystkie walki i bóle, jakie przeżył i przetrwał.
Tolomed patrzył na księcia wzrokiem ubóstwiającym go i nie śmiał odezwać się, by nie przerywać mu nagłego zamyślenia. Lecz wreszcie odważył się szepnąć prosząco:
— Wasza wielmożność zapewne głodny i zdrożony, zechce posilić się i spocząć?
Książę ocknął się.
— Nie, dziękuję ci, stary, jeść nie będę i na sen mój jeszcze za wcześnie.
— Zaraz rozpalę ogień, bo wygasł już na kominku, a i wina przyniosę — zawołał Tolomed.
— Nie budź tylko nikogo ze służby. Chcę być chwilę sam, z tobą.
Tolomed prędko rozłożył ogień na staroświeckim kominie, postawił przy nim zydel skórą obity a, zanim książę
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/173
Ta strona została przepisana.