— Ja dalej milczę, bo słów mi brakło, abym wszystko wyznał. A najmiłościwsza pani dotknęła ręką, mego ramienia i rzekła anielskim swoim głosem:
— Nie mów, skoro ci mówić nie wolno. Ale ufaj, burgrabio, i módl się tu stale, a jak wasz zabłąkany orzeł powrócił, tak pan twój młody, książę Sweno, powróci...
— Ja padłem do nóg najmiłościwszej pani i rozpłakałem się, jak dziecko.
Tolomed skończył opowiadanie i zapatrzył się w dogasający kominek. Zaległa cisza.
Książę Sweno zamarł w bezruchu, tylko twarz jego blada szarzała w mroku, czyniąc go podobnym do widma. Chwila milczenia przedłużała się. Tolomed wstał, poprawił ogień i zaniósł na miejsce puhary.
— Niech wasza wielmożność idzie już spocząć... zaprowadzę, usłużę — odezwał się cicho.
Sweno ocknął się i, spojrzawszy na burgrabiego wzrokiem napół przytomnym, jakby silił się zrozumieć słowa jego, rzekł głucho:
— Dobrze: Idźmy.
Tolomed zapalił świecznik i, unosząc go w górę, poprowadził księcia schodami do jego pokoju. Przed drzwiami zatrzymał się, czyniąc znak krzyża na czole.
— W imię Boże, niech szczęście przyświeca ci, panie mój, w tym powrotnym w zamku ojców twoich zamieszkaniu.
— Dziękuję ci, mój drogi przyjacielu, — rzekł Sweno i otworzył drzwi. Rozejrzawszy się, zauważył, że pokój był tak samo urządzony, jak go zostawił przed laty. Pod oknami w wazonach kwitły jego ulubione kwiaty, na biurku leżały książki porozkładane, Sweno podszedł do biurka i wziął jedną książkę, założoną nożem. „Upadek Rekwedów i ich odrodzenie“ — brzmiał tytuł jego własnego dzieła. Blady uśmiech przemknął na ustach księcia. Tolomed, widząc, że książę pragnie pozostać sam, wysunął się cicho z komnaty. Sweno poczekał, aż kroki burgrabie ucichną zupełnie, wziął świecznik i opuścił pokój. Poszedł w głąb zamku, zamykając za sobą ostrożnie wszystkie drzwi. Mijał całe szeregi komnat i sale olbrzymie, spotykała go na każdym progu ciemność nieprzenikniona i pustka i taż sama ciemność zostawała za nim. Niektóre komnaty mijał obojętnie, w innych zatrzymywał się na chwilę i rozglądał ciekawie, przeglądając uważnym wzrokiem popiersia marmurowe i obrazy. Nareszcie znalazł się przed apartamentem ojca i — serce w nim zabiło gwałtownie.
— To pewno tu... — szepnął.
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/177
Ta strona została przepisana.