uśmiechu, przegięta wdzięcznie w głębokim dworskim ukłonie — tak, jak ją ujrzał wczoraj w pałacu podczas uroczystości powitalnej. Lecz wydało mu się, że widzi tylko jedną z tylu znajomych, przedstawionych mu nieraz cór dostojników, i że nie może wobec niej zapłonąć tym żarem zachwytu, jaki wszakże powinienby stać się wymowną treścią jego zamiaru i serca. Wszak tęsknota kochania zbudziła się w nim od czasu, gdy odwieczna tradycja rodów panujących nałożyła na rozkwitły niedawno poranek jego życia obowiązek zawarcia ślubów małżeńskich. I wyobrażał sobie, że uczucie miłości winno być zarazem uczuciem niewysłowionej rozkoszy i źródłem porywów radosnych. Przybył do Passetoff z zaręczynowym pierścieniem Ururgów, bo musiał uszanować wolę matki. Oddawna przeznaczała mu ona księżniczkę Cecylję za żonę. Lecz wczorajsze widzenie księżniczki minęło jakoś bez szczególnego wrażenia, dziś natomiast nie może zdać sobie sprawy, dlaczego mianowicie Cecylja ma u boku jego uświetnić tron sustjański?
Ottokar zmarszczył brwi i zapatrzył się bezwiednie w złocistą pręgę słońca na dywanie.
Wszystko się składa na to, że trzeba będzie tylko panować nad sobą, aby ceremonja oświadczenia się o rękę Cecylji i uroczystość zaręczyn z nią nie wypadły zbyt sztywnie. Bo prezentacja dostojników dworu arwijskiego, wielka defilada wojskowa, obiad i w końcu poprzedzający zaręczyny przyjazd księżnej matki z Idania — to rzeczy zgoła obojętne. Zamieni z księżniczką Cecylją kilka słów i uśmiechów niewymuszonych, okaże nawet zainteresowanie się nią, byleby ten moment, ten najważniejszy moment, wyjawienia uczuć, otworzenia serca swego, nie nastąpił zbyt rychło! A jednak...
Na twarzy młodego cesarza wyraziła się chłopięca niemal bezradność.
— A jednak — westchnął — chwila ta musi nastąpić i to dzisiaj, dzisiaj, może niedługo...
I znowu zaczął przywoływać przed oczy obraz księżniczki Cecylji, starając się dopatrzeć w jej pięknej zresztą twarzy tego żywego uroku, który mógłby zapalić pomiędzy nimi ognisko świętej rozkoszy i porwać ich ręce w obopólnem wyznaniu gorących swych pragnień. Uczuł jednak w sobie dość chłodną obojętność nieporuszoną nawet słabym uśmiechem i ani jednem drgnieniem serca.
— Et — machnął ręką, podrywając się na poduszkach — niema się nad czem zastanawiać! I to głupstwo i tamto głupstwo i wszystko razem wzięte głupstwo! Betlej! — krzyknął, klasnąwszy w dłonie i siadł na krawędzi łoża.
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/26
Ta strona została skorygowana.