życia. Przypomina mi się nasza Arwja ukochana. Chociaż... i tu jestem szczęśliwa, bardzo, bardzo, ale już inaczej...
Lekki cień przemknęł przez różowe oblicze cesarzowej. Odwróciła twarz od hrabiny Marty, lękając się jej przenikliwości.
Mijali park miejski. W pobliżu drogi błyszczała gładka powierzchnia sadzawki, ścięta mrozem. Gizella klasnęła w ręce, oczy jej spojrzały swawolnie.
— Ślizgawka! Patrz Marciu! Tak lubię się ślizgać! Stańmy, spróbuję. Bardo, stań! — zawołała na stangreta.
Sanki zatrzymały się.
— Najmiłościwsza pani — ostrzegawczo szepnęła hrabina, chwytając nieznacznie Gizellę za rękę. — Nie można, na wszystko błagam...
— Ależ... tylko spróbuję, kilka minut... Jesteśmy same.
— Patrz, wasza cesarska mość — wykrzyknęła hrabjna, wskazując ślizgawkę.
Grupa młodzieży, ujrzawszy z daleka strojny zaprzęg na drodze, puściła się kłusem do sanek. Wnet podbiegli chłopcy i dziewczęta i otoczyli sanki, oglądając je ze wszech stron z prostaczą ciekawością biednych dzieci.
— Łabędź na śniegu! Łabędź na śniegu! — zabrzmiały srebrzyste głosy.
— Niech nas pani przewiezie tym łabędziem! — Niech nas pani przewiezie!
Cesarzowa roześmiała się ubawiona.
— Niech nas pani przewiezie! — błagał uparcie jakiś chłopczyna, trąc niecierpliwie posiniałe z zimna ręce.
— Dzieci — zaczęła hrabina Marta, ale cesarzowa ścisnęła jej ramię znacząco i wyskoczyła szybko z sanek, rzuciwszy stangretowi:
— Bardo, przewieź te dzieci po parku, ale — szepnęła pochylona do niego — ani słowa, rozumiesz?
Hrabina wysiadła, Betlej uśmiechnął się rzewnie. Dziatwa z nieopisanym krzykiem radości rzuciła się do sanek, wskakując przy pomocy Betleja gdzie się dało. Bardo strzepnął zamaszyście lejcami i sanki pomknęły żwawo z triumfem radości, wśród niepohamowanych wybuchów wesela.
Betlej stał wyprostowany opodal i patrzał na cesarzową wzrokiem załzawionym, pełnym serdecznego wzruszenia.
Nagle za nim rozległ się dźwięk dzwonków coraz głośniejszy, zatętniły mocne uderzenia kopyt i na zakręcie ukazały się maleńkie saneczki, powożone przez ubranego w futro oficera. Zanim Gizella zeszła z drogi, saneczki stanęły, jak wkute w śnieg. Oficer zdarł konia w tył, rzucił
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.1.djvu/93
Ta strona została przepisana.