ścią rzucając ją dowolnie z fali na falę, jak łupinę. Wioślarze i baron Topcza, pracowali przy wiosłach, ale wszędzie porywał i unosił ich prąd wody tak silny na rozkołysanej fali, że niepodobieństwem było dotrzeć do lądu. Pędzili z taką zawrotną szybkością, że znający dobrze rzekę wioślarze zaczęli się obawiać o skały nadbrzeżne pod Awra Rawady, by się o nie nie rozbić. Gizella uspokajała ich, ale groza położenia była istotnie wielka i niebezpieczeństwa piętrzyły się z każdą chwilą. Wtem błysk oślepiający rozjaśnił ciemnię rzeki i huk straszny wstrząsnął powietrzem. Gizella zadrżała.
— Baronie, kierujmy łódź do brzegu, tu możemy potonąć.
— Nie widać brzegu, najmiłościwsza, wszędzie czarny odmęt.
— Wszystko jedno, na lewo, czy na prawo, byle stanąć na lądzie!
Nowa jasność rozdarła czerń nieba ukośnym zygzakiem i nowy uderzył grom. Zdawało się, że fale wody spienionej uniosły się od huku i zagotowały silniej. Szum gwałtownej ulewy, zgiełk, wicher i łoskot walących nieustannie piorunów potęgowały przerażenie po każdej nowej błyskawicy i czyniły dalszą podróż niemożliwą. Baron Topcza wyrzucał sobie z rozpaczą ten niefortunny powrót wśród burzy i czynił z wioślarzami nadludzkie wysiłki, walcząc z rozszalałym żywiołem dla uratowania już tylko życia królowej. Łódź napełniła się wodą, mapróżno wyczerpywały ją czapkami mężczyzn Gizella i Inara.
Wtem błysnęło coś w odmętach czarnych, jakby błędny ognik zapłonął w powietrzu i drgał i przygasał co chwila, niesiony przez kogoś w oddali na wichrze, wśród deszczu.
— Albo to światło z naszego statku, który może płynie z Doken po nas, albo to Awra Rawady — zawołał baron i jął krzyczeć głośno wraz z wioślarzami.
Ryk skłębionych wód tłumił ich głosy, ale baron krzyczał wytrwale, kierując zarazem łódź ku prawej stronie rzeki, gdzie migały światełka. Nagle wśród wrzawy, burzy i przelewającej się, partej huraganem, wody usłyszano odgłos jakby strzału i krzyk, powtórzony kilkakrotnie. Jednocześnie łódź trafiła na prąd rzeczny tak wartki, że zaczęła pędzić w bok z nienaturalną szybkością wprost na skały nadbrzeżne.
— Rozbijemy się! Jezus Marja! — wrzasnął baron, jak oszalały, i chwycił królową za obie ręce, pociągając ją na tył łodzi.
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/103
Ta strona została przepisana.