Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/108

Ta strona została przepisana.

Wymowę ich, sięgającą w głąb duszy i serca, tak dobrze rozumiał. Odczuwał każdym nerwem tony, płynące z pod palców Gizelli, i wiedział, że ona muzyką tą żegna go, że mu wyznaje wszystko, co w niej dla niego żyć zawsze będzie, i błaga, aby zapomniał, aby spełnił ofiarę wyrzeczenia się pragnień najdroższych i tęsknot niezmierzonych. I zdawał sobie sprawę, że rozejść się oboje muszą na długie, długie wieki — on. aby oszaleć w męce, przechodzącej nawet jego olbrzymie siły, ona, aby zachować niesplamioną cześć kobiety i skierować swoje loty do obowiązków matki, żony, monarchini. Były momenty podczas słuchania tej muzyki, że ogarniała go wściekłość i buntował się przeciwko sobie, i przeciwko światu, lecz, gdy myśl nagła uświadamiała go, na ile Gizella może rozporządzać sobą, opadły mu ramiona bezsilnie jak przytoczone ciężarem kamiennego grobu.
Pieśń pożegnalna trwała długo. Gdy ostatnie jęknęły akordy, załamując się w tragicznym, przejmującym bólu i cisza zaległa kaplicę, Sweno wyszedł pierwszy, Gizella pozostała jeszcze na chwilę zatopiona w gorącej modlitwie. Twarz Swena była niby z szarej skały wykuta, oczy, przysłonięte do połowy powiekami, miały w sobie martwotę oczu marmurowego posągu, zapatrzonego beznadziejnie w dal. Aleję parkową zalewały blaski ogniste zachodzącego słońca, Wenuczy szedł w tej pożodze, jak w purpurze krwi własnej, z otwartej rany serca jego broczącej.
— Czy wszystko przygotowane? — spytał sucho Tolomeda, wszedłszy do zamku.
— Tak jest, wasza dostojność. Od portyku głównego aż do przystani na rzece droga bieli się, jak śniegiem pokryta. Rychło jej królewska mość będzie wyjeżdżać,... czy już dziś?
Sweno nic nie odrzekł, tylko skinął głową.
Nadszedł czas odjazdu.
Królowa wyszła z zamku, dążąc do przystani, prowadzona pod ramię przez księcia, z drugiej strony mając dostojnika dworu swego w Doken a poza sobą hrabinę Inarę, marszałka barona Topczę, nadwornego lekarza i paru innych dworzan.
Zaledwie wyszła, z ust jej wybiegł okrzyk zachwytu. Cała aleja pomiędzy dwoma szeregami rozkwitłej białej akacji obstawiona była wazonami białych kwiatów, azalji, tuberoz, rododendronów, kamelji, na ziemi zaś słały się jak gęsty puszysty chodnik białe róże. Ta biel róż, ustawionych szeroko po bokach, tworzyła drogę, wiodącą jakby w zaczarowany świat bajki, środek zaś alei, wysypany puchem różanych płatków i białego kwiecia wydawał się