— Istotnie, jest wśród służby dużo Rekwedów, — rzekła Gizella z pozorną, obojętnością,.
— Wasza cesarska mość to zauważyła? Są Rekwedzi i Heczjanie. Mówi się tu w tajemnicy, że spisek został unicestwiony przez kogoś... kto ma ogromne wpływy.
— Czy nie dowiedziałeś się, panie admirale, przez kogo? — zapytała Gizella trochę nienaturalnym głosem.
— Zaręczam słowem oficerskiem najmiłościwszej pani, że nikt dokładnie nic nie wie. Wszystko zostało okryte głęboką tajemnicą. A jednak działała tu ręka jakiejś potężnej osobistości, z którą strony wciągnięte do spisku musiały bezwarunkowo się liczyć. A przytem...
— A przytem?... — podchwyciła cesarzowa, badając uważnie twarz admirała.
— Wasza cesarska mość, taki krok ryzykowny i doniosły musiał tę wpływową osobistość kosztować bardzo wiele.
— Jak to pan rozumie?
— Że czyn taki, jak wstrzymanie spisku na cesarza, może być okupiony albo jakimś zyskiem politycznym, jakiemś ustępstwem, albo... osobistą dużą ofiarą mienia a nawet... życia.
Gizella nie pytała więcej, serce jej biło szalonem tempem, nie śmiała myśleć, dociekać, wierzyła w jedno tylko, mając przed oczyma duszy jeden tylko obraz, i nie mogła wątpić...
Późną nocą, ostatnią przed wyjazdem z Mauraru, na tarasie marmurowym, na wysokości kilku pięter nad morzem, siedziała Gizella, patrząc w zadumie na błyszczące w dali światła portu i na pogaszone już ciche okręty. Nad miastem rozpięła się nisko mętno-różowa łuna. Cisza trwała słodka, kołysana szeptem zatoki, niebo gwiaździste osnute było jakby szarym woalem, gwiazdy świeciły matowo, przygaszone nieco zasłoną międzyplanetarnej subtelnej mgły. Wielka latarnia morska rzucała smugę jasną na pełnię morza a smuga ta, rozszerzając się i ginąc w bezkresie, wyglądała, jak długie, złote warkocze komety, zastygłej w locie. Czarne cedry w parku szeleściły sennie i melodyjnie, na tarasie róże pachniały, nieuchwytne macki mroku rozpełzały się po białych marmurach i uwypuklały białą szczupłą postać cesarzowej, opartą na zwieszonej nad przepaścią balustradzie.
Gdy cesarz wszedł na taras i zastał żonę pogrążoną w tęsknej zadumie, nie zdziwił się, że nie udała się na spoczynek. Usiadł obok niej w milczeniu, ogarniając ją wzrokiem pieszczotliwym. Ona przemówiła do niego smutno.
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/117
Ta strona została przepisana.