Białe szarotki zakwitłe pod śniegiem... dla ciebie, — powtórzył. — Wtedy nie straszyły nas przepaście, choć mogliśmy w nie runąć, wtedy żadne szepty złowrogie nie płoszyły naszej pogody i... tętna serc nie tłumił głos żaden... Twój wzrok był taki jasny, twój uśmiech dzwonił srebrzyście, jak kryształ przeczysty... Zdaje mi się, że gdybym dzisiaj wspiął się na ten sam szczyt podniebny, moglibyśmy nanowo odzyskać pełnię młodości i wrócić do szczęścia swego, które było całym naszym światem...
— Wówczas... zaczął po chwili.
Nagle Gizella podniosła głowę gwałtownym ruchem i zaczęła nasłuchiwać pilnie. Brwi jej zbiegły się nad czołem.
Cesarz powstał.
— Co tobie, Zili??..
— Cicho, — szepnęła, — ktoś płynie, słychać plusk wioseł.
— Zdaje ci się, morze gładkie, żadnej łodzi nie widać.
— Tu, pod skałą...
— Ależ, Zili!...
— Cicho na Boga!
— Tam ktoś jest napewno! Tam na dole, pod tarasem.
— Niepodobieństwo! Ulegasz złudzeniu...
Gizella wpiła rękę w ramię cesarza.
Cesarzowa zerwała się z miejsca i cała drżąca przechyliła się przez balustradę.
— Gizello!
Ujął ją wpół, bo zawisła prawie nad przepaścią, klęcząc na ławce.
Wtem dobiegł z dołu jakby szczęk łańcuchów, jakiś łomot, zgrzyt ostry i jęk, rozpaczny, krótki, zdławiony jęk.
Gizella krzyknęła przerażona i cofnęła się śmiertelnie blada. Cesarz pochylił się ku przepaści, nasłuchiwał.
— Coś się tam dzieje naprawdę.
— Tam... tam... coś strasznego... Boże!... Odejdź Ottokarze! odejdź natychmiast... ja... tu... zostanę.
Chwyciła go za rękę odciągając gorączkowo od balustrady.
— Uspokój się, Zili... Coś było istotnie... jakaś walka...
— Cicho! — zawołała znowu. — Słychać wiosła... Patrz....
Z pod skały wypłynęło małe czółno, w mroku nocy ledwie widoczne. Czarna postać wioślarza rysowała się sylwetką trudną do rozpoznania.
— Ktoś odpływa, — rzekł cesarz, więc był to tylko zgrzyt łódki o skałę. Wyobraźnia dopełniła reszty.
— A ten jęk, a ten straszny jęk?... — szepnęła Gizella.
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/119
Ta strona została przepisana.