Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/132

Ta strona została przepisana.

A z olbrzymiego kopca gruzów dobiegał obłędny, straszliwy krzyk dziewczyny-cyganki, która w dniu tragicznym, zbierając chróst w lesie, na drugim brzegu rzeki, była świadkiem runięcia baszty. Od tej chwili szalone przerażenie pomieszało umysł dziewczyny, pozostawiając w niej jedną tylko świadomość:
— Bohater nie żyje! On zginął tu!
Na kopcu głazów leżała dzień i noc, wyjąc, rozpacznie targana płaczem. Nikt jej oderwać nie mógł od rumowiska. Patrzano na nią ze zdumieniem, a zgrzybiały burgrabia Tolomed kiwał głową żałośnie i mówił, gdy kto pytał:
— To mała Rewita cyganka. Rozum się biedaczce pomieszał od tego, co widziała. A może i nie tylko od tego... Patrzyła ta biedota na naszego księcia jak na obraz cudowny, ale zdaleka, nieśmiało, bo gdzież jej tam do niego!... Śpiewała o nim pieśni, a widując go często zza rzeki na wiszarze, pod dębem, znosiła tam kwiaty, jak na ołtarz kościelny.
— A czy książę to widział? — pytali ciekawi.
— Książę nasz nie upuścił z oczu nigdy nikogo, więc kilka razy rzucił dziewczynie złoty pieniążek za kwiaty. A ona pieniądz zawieszała na piersiach razem z cekinami i często zastępowała drogę księciu, rzucając mu się do nóg. Ot, zwarjowana!!... Miłowała w obłędzie i zginie w obłędzie...
Stary Tolomed miał oczy zapadłe, zaczerwienione od łez i gorączkowe starcze wypieki na twarzy. Pytany o szczegóły katastrofy opowiadał wszystkim, iż książę Sweno, wyjeżdżając do Sterjotu, żegnał się z nim jakoś niezwykle i powiedział:
— Pamiętaj, stary przyjacielu, że nad Rekwedami czuwa królowa Gizella... Ją kochajcie tak, jak wszystko, co jest wam najdroższe... wyjechał i nie wrócił... a może i wrócił, bo ja wiem...
Słowa te, powtarzane nieskończoną ilość razy przez Tolomeda, rozchodziły się w świat. Tymczasem ludzie nie przestawali na tem i mówili:
— Dziwne zrządzenie, jakby palec Boży! Runięcie tej baszty razem ze zniknięciem ostatniego z Wenuczych, to dziwne, bardzo tajemnicze. Dlaczego ta baszta runęła, dlaczego jest tak rozwaloną potwornie prawie od osady, jakby ją wulkan wyrzucił w powietrze?...
Tolomed wzruszał ramionami i odpowiadał:
— Nie zwalił jej wiek, ani huragan, jeno zwalił ją tamten, co każdej rocznicy swej zbrodni, świecił upiornie na baszcie. Świecił tu i ostatniej nocy, a na drugi dzień