Minęły lata.
Był wieczór, pełen przymglonych lśnień księżyca, i jedna z tych godzin, w których dusze umęczone i serca spłynięte krwią, żywą osnuwa cicha zaduma — melancholja. Szejrun śnił i marzył.
Park podzielił się na światła i cienie, na mroczne głębie i jaskrawo świecące płaszczyzny, niby pola księżycowe. Rozległe trawniki zanurzone były w powodzi blasków srebrnych, bezcenne bogactwo krzewów i kobierce kwietne, osypane djamentami ros, dyszały wonią upojną. Umieszczone pośród nich posągi, tchnęły jakiemś tajemnem życiem, półsenny, leniwy zda się, szmer wodotrysków rozpływał się w ciszy, jak słodka muzyka ukrytych w mroku harf.
A w głębi, w tunelach niezmierzonych alei, w gąszczach przepastnych skupiły się cienie... tam już blaski księżyca dosięgnąć ich nie mogły. I oto z tej głębi, jak z wnętrza zaczarowanej świątyni, wysunęła się smukła postać kobiety, podobna raczej do jednego z ciemnych posągów zeszłych z piedestału. Owinięta w czarną, aksamitną, powłóczystą szatę, z rozpuszczonemi włosami, spływającemi ciężką falą aż ku ziemi, szła wolno. Na piersiach jej lśniły matowym połyskiem wielkie sznury pereł. Ukazanie się jej zbudziło z sennego rozmarzenia drzewa, krzewy, kwiaty. Fontanna zaszemrała żywiej, radośnie, róże pochyliły powitalnie nabrzmiałe wonią pąki, światło księżyca zamigotało miljonem drobnych błyskotliwych klejnotów, wokół rozległ się stłumiony szept, jak szmer opadających płatków kwiecia.
— To królowa...
Zdradziły ją oczy, dwie ciemno-fioletowe otchłanie smutku, usta zaklęte w wyrazie boleści, czoło dumne, myślą głęboką natchnione. Wracała z długiej przechadzki po parku. Odbyła ją po raz pierwszy po kilkomiesięcznej niebytności w Sustji. Wieczór ten był taki sam jak przed dwoma laty po powrocie jej z pogrzebu ojca, księcia Maksy-
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/145
Ta strona została przepisana.