Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/157

Ta strona została przepisana.

rzyło cesarza. Jednocześnie oboje kryli przed sobą, gnębiący niepokój. Szafirowe oczy Marjoli napływały łzami.
Po dniu tym, który cała rodzina cesarska przeżyła bez uśmiechu, jakby przytłoczona jakimś ciężarem wlokącym się z każdą godziną, nastała noc czarna, chmurna, nieprzejrzana. Śnieg padał mokry, coś huczało w powietrzu, choć zamarł już dawno zwykły, nocny gwar Idania, coś przejmowało zgrozą, niby echo stłumionych, odległych gromów.
Cesarzowa, leżąc w łóżku z zamkniętemi powiekami, nie spała ani chwili. Myśl jej i wyobraźnia popłynęły śladem przelotu nocnych chmur, czy stada kruków i dosięgła czarnych borów, otaczających zameczek myśliwski Erderling. Widziała, że jest tam ponura i pusto. Wichry dmą, tłukąc o ściany zameczku, a odbite od nich biją w mury pobliskiego klasztoru i wstrząsają jego stare wieżyce pleśnią wieków okryte. I znowu, zahuczawszy wśród konarów zgrzybiałych lip i brzóz, wracają z piekielnym wyciem do białych ścian Erderlingu. I tu cisza jakaś martwa, pozamykane okiennice, zawarte bramy i pustka przeraźliwa dokoła. Szumy lasu mówią coś tajemniczego... straszą.’ Śnieg spada wielkdemi płatami, podrzucany co chwila gwałtownym podmuchem wiatru, i tka całun śmierci, gzło białe, ofiarne...
Gizella wytężyła myśl, siłą wyobraźni uniosła się nad murami klasztoru i zameczku. Ujrzała, że w tych nocnych odmętach i pod całunem białym zaczyna się coś dziać. Jakieś duchy ponure spłynęły tu zastępem ciemnym i krążą wśród drzew i trącają o spiż dzwonów klasztornych, jakby dzwonić chciały na alarm, czy aby ogłosić śmierć czyjąś?... Nie, to bór rozbrzmiewa melodją pogrzebowego hymnu. Co się tam dzieje wewnątrz? Tyle złowróżbnych duchów spłynęło tu i, kołysząc się na wietrze, śpiewa pieśń dziwną wraz z huczącym borem, a białe płaty śniegu spadają na zamek, na wieże klasztoru, w pustkę śmiertelną, jak łzy, zakrzepłe w niemem przerażeniu... Dlaczego Roger nie przyjechał?... Dlaczego obok Rogera zjawia się ciągle piękna postać dziewczyny, spotkanej raz jeden na spacerze w alei Arderu, a w oczach jej głębokich widać rozpacz bezdenną, niepocieszoną już niczem?... goreje w nich płomień jakiś orjentalny, groźny. Roger ma taką samą twarz kamienną, jaką miał Sweno wówczas, gdy zjawił się o zachodzie słońca nad oceanem, na czarnym koniu, w Asskaud...
Gizella usiadła na łożu, zimnym potem oblana. Ręce podniosła do skroni. Ach, poco te duchy Ciemne trącają o dzwony klasztoru, poco ten bór huczy melodję, przenikającą do rdzenia duszy... po co ta piękna postać dziewczę-