— Nie rozumiem, dlaczego staracie się mnie odwieść od wyjazdu. I cesarz zaklinał mnie wczoraj w nagłym liście, abym do Zedzewy nie jechała.
— Wszak mówiłaś sama, najmiłościwsza pani, że w Zedzewie działa jakiś klub konspiratorski, który ma uplanowany zamach na jego cesarską mość.
— Właśnie o to chodzi — zaśmiała się nerwowo Gizella, — że zamiast cesarza przyjedzie jego małżonka. Właśnie o to chodzi!
Inara załamała ręce i w milczeniu opuściła głowę, będąc przeświadczoną, że raz powziętego postanowienia cesarzowa nie cofnie.
Pewnego dnia Gizella odbyła wycieczkę w góry Iralu z generałem Borewic, stojącym na czele świty cesarskiej, i lektorem Chryzjosem. Prowadził ich stary przewodnik górski, znający wybornie najtrudniejsze przesmyki wśród skał. Królowa z dawną lekkością przebywała strome zbocza, zawisając bez lęku nad rozpadlinami i wspinając się z nadzwyczajną zręcznością na wyżyny. Rozkoszowała się widokami, które u jej stóp rozkładały niekiedy cały przepych piękności gór. Zatrzymali się na zrębie ostrym jak grzebień, zawiśniętym nad przepaścią. W dole, głęboko huczał potok, pienił swe białe fale, rozpylając je na kamieniach, i toczył wody jeszcze głębiej, jakby w otchłań podziemną. Gdy Gizella pochyliła się nad potokiem, lekceważąc wyraźnie niebezpieczeństwo, Borewic zawołał z przestrachem:
— Najmiłościwsza pani raczy się cofnąć, tak nie można!
— Ależ generale, czy widzisz tę białą postać? Patrzcie, patrzcie, jak ona kroczy powoli nad samą krawędzią przepaści!
— Najmiłościwsza pani!... — zdumiał się generał.
— Wyraźnie ją widzę... Kto to może być?... I co ona niesie na ramieniu?... Aa, wiem! Kosz kwiatów szkarłatnych... Patrzcie, ile dźwiga tego kwicia!... Jak ona przenikliwie patrzy na mnie... Palące są jej oczy...
— Wasza cesarska mość, tam nikogo niema, to widocznie złudzenie wzroku w blaskach słońca.
— Jakto, nie widzicie kobiety w bieli dźwigającej purpurę kwiecia?... Ona patrzy na nas... O, przemówić chce!... Ach!... To są kwiaty granatu!
Królowa krzyknęła i oczy zakryła dłońmi.
— Widzenie z przeszłości... — szepnęła do siebie po chwili, gdy Borewic i Chryzjos patrzyli na nią oniemiali ze zdziwienia. — Kwiaty granatu... urwisty brzeg morza... dziewczyna, rzucająca kwiaty granatu...
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/168
Ta strona została przepisana.