daliwszy się zręcznie od towarzystwa, popędziła na przełaj przez równinę bezkreśną. Za nią pocwałował wierny Achmed w swym białym burnusie, ale mimo, że miał dzielnego rumaka, zostawał coraz bardziej w tyle za cesarzową. Nagle w pewnej chwili rozległ się jego dziki krzyk, wzywający ratunku. Gizella obejrzała się zdziwiona i — naraz zwróciła wierzchowca w stronę wołającego murzyna. Koń jego rzucał się gwałtownie i ryczał nozdrzami, szarpiąc się w jakichś niewidzialnych więzach, Achmed szamotał się rozpaczliwie, przytroczony zda się do szyi konia i wrzeszczał z całych sił rozdzierającym głosem. Przerażona królowa cwałowała ku niemu, ćwicząc swego wierzchowca szpicrutą, lecz w tejże chwili jakiś jeździec w szalonym pędzie dopadał krzyczącego bezustannie Achmeda i dawał mu ręką znaki, że nic strasznego niema. Po rozwianej na ramionach opończy i po czarnym rumaku Gizella w jeźdźcu tym poznała Swena. Książę pierwszy dopadł murzyna i w mgnieniu oka przeciął myśliwskim nożem sznur dławiący szyję jego konia.
— Lasso! — krzyknęła Gizella, odgadując powód chwilowej trwogi Achmeda. — Ależ kto je zarzucił, skąd się ono tu wzięło?
Achmed był tak rozczulony szybikiem ocaleniem, że zaczął ze łzami całować strzemiona księcia. Sweno rzekł wesoło:
— To Rykossi, wasza królewska mość, pasterze, pilnujący stad końskich na stepach. Są tu gdzieś ukryci w pobliżu, lasso to ich jedyne narzędzie i broń, a na dobre konie są niezwykle chciwi. Zresztą w danym wypadku przypuszczam, że bardziej podobał im się Achmed, niż jego koń, chcieli zapewne takiego czarnego człowieka zobaczyć z bliska... Spieszyłem za tobą, pani, lękając się, by cię co złego nie spotkało z ich strony. Wiem, że oni tu przebywają.
— To ciekawe. Chciałabym ich poznać, pomówić z nimi, opowiadałeś mi kiedyś o nich, książę.
— Służę waszej królewskiej mości.
Ruszyli bujną traw ą w stronę haszczów, tworzących dużą skupinę wśród stepu. Milczeli oboje. Nagle Sweno pchnął konia, pobudzając go do szalonego skoku i pochyliwszy się błyskawicznie do ziemi, chwycił jakąś postać śmigającą szybko w zaroślach. Gizella spojrzała zdumiona. Wenuszy podniósł wysoko w górę za kark kilkunastoletnie pacholę, czarne z rozwichrzoną czupryną i oczyma jak dwa rozpalone żużle. Chłopak darł się opętańczo. Sweno uśmiechnięty zawołał, wskazując zdobycz królowej.
— Oto winowajca, młody Rykoss. On rzucił lasso, pozostał mu jeszcze cały zwój sznura.
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/19
Ta strona została przepisana.