— Ach, jacy z was realiści! Nawet poeta wie, kiedy w idylli jego opada zasłona.
— No, tak, tak! — przyklasnęli inni. — Zasłona opadła tu dawno. Zresztą pasterka arwijska umie zachować pozory.
— Ale wiesz co? — zwróciła się jedna z dam do Zygfrydy. — Odbij gazelli tego lwa, jest imponujący.
— Wolę swego lamparta, pewniejszy! — odrzekła z triumfującą miną Zygfryda i powłóczystym wzrokiem powiodła po obecnych paniach.
— To słuszne, bo lampart jest więcej łakomy na pulardy niż lew, który zwykł takie kąski zostawiać innym — odcięła się dama.
Ostre, złe spojrzenia rozdrażnionych niewiast cieszyły niepomiernie pana Hardo, więc zaśmiał się cicho, chichocząc jakiemś przykrem skomleniem.
Pewnego dnia księżna Annuncjata Zofja spytała sekretarza.
— Hardo, masz dzisiaj wyjątkowo dowcipną minę, cóż mi powiesz wesołego?
Sekretarz układnie spuścił oczy, usta zasznurował.
— Wasza cesarska wysokość, nie mam odwagi mówić.
— No, no, mnie możesz powiedzieć.
— Dziś na wycieczce konnej do Szejrunu wierzchowiec cesarzowej zgubił podkowę.
— Cóż z tego?
— Jeden z magnatów rekwedzkich podniósł ją i opasał nią sobie rękę, podobno na znak dołączenia jej do swego herbu.
— Któż to taki? Zapewne stary Wenuczy.
— E, on już dawno podkuty, wasza wysokość.
Księżna uśmiechnęła się rozkosznie.
— Ach, ten twój dowcip, Hardo.
Sekretarz rozpromienił się.
— Więc mówże, kto jest tym dobrowolnie podkuwającym się rycerzem?
— Dziedzicznie, wasza cesarska wysokość, młody Wenuczy.
— Aaa! Istotnie wzruszające. A cóż na to cesarzowa?
— Dała mu w zamian za jego kurtuazję bukiecik fjołków, odpięty od amazonki.
— Czyżby?! — zgorszyła się księżna.
Wtem z otwartych drzwi drugiej komnaty wybiegł mały książę Roger, czerwony, zaperzony, dopadł do pana Hardo, siedzącego naprzeciw księżny i z rozmachem, z całej siły uderzył go w twarz.
Sekertarz zerwał się z krzesła z przerażeniem.
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/25
Ta strona została przepisana.