brnego zalewiska, niech się góry rozdzwonią, dźwiękami swojej pieśni. Zostań, Zili, zostań! — błagał całując jej ręce.
Wyraziła zgodę, aby odmową nie sprawiać samotnikowi przykrości, i — wkrótce po powrocie na różaną wyspę wyruszyli w drogę. Właściwie był to spacer, tak nęcący swoją niesamowitą fantazją, że Gizella, wyjeżdżając z pałacu, była wdzięczna Luiselowi za ten zgoła nowy dla niej pomysł.
Powóz, do którego siedli, król słusznie nazwał wozem bogini Djany, gdyż cały spleciony był jakby z księżycowego światła, czego wrażenie sprawiały okuwające go srebrne blachy i wewnętrzne obicie z błękitnego atłasu. Unosiła go, jak szóstka białych gryfów, szóstka białych rumaków o puszystych grzywach i długich rozwiewnych ogonach, przystrojona w błękitną uprząż, wysadzoną rozrzutnie turkusami, szafirami i konchą perłową. W błękitnej opończy stangret i obok niego biało ubrany Achmed dopełniali całości niezwykłego kaprysu.
Zaprząg pędził cwałem, gdy droga była pewna i równa, nad urwiskami sunął wolniej, niby senne widziadło, z blasków utkane, mające się rozwiać za chwilę, jak miraż.
Gizella grała. Porwana tą fantastyczną wycieczką, znalazła się w kręgu swoich wizji i marzeń i przelewając bezwiednie pieśń swojej duszy w dzwoniące akordy muzyki, zatraciła zupełnie świadomość siebie. Król obrócony do niej całym sobą, wsparty łokciem o poduszki powozu, z czołem w dłoni, patrzał na nią, zasłuchany w jej muzykę, zatopiony zda się w jej uroku. Nie spostrzegli oboje, jak w pewnej chwili powóz zatrzymał się. Stali nad rozpadliną górską, zarosłą gąszczem, mając las za sobą, a na przeciw w oddali srebrno-sine odciosy skał, przełęcze, osnute srebrną poświatą, a nad tem granatowy, głęboki strop nieba usiany rzęsiście światełkami gwiazd z zawieszoną pośrodku pełnią księżyca. Była cisza nieobjęta, przestrzenna, a wśród tej ciszy odzywała się kaskada smutnych dźwięków, strun cytry, trącanych drobnemi, nerwowemi palcami Gizelli.
— Jakaś ty boska, Gizello — wyszeptał król. — Stworzona jesteś z promieni i melodji. Srebro rozlane wokół, to twoje szaty, szczyty gór to twój tron królewski. Dla ciebie, anielska, trony ziemskie są tylko podnóżkiem, serca ludzkie — stopniami, po których wschodzi ku tobie miłość, poczęta w odurzającym zachwycie. Bóg zaklął w tobie cudowny rytm poezji i ty łączysz się z Bogiem, przenikając każdym atomem swojej duszy lazur niebieski. Kochając ciebie, świetlana, niepodobieństwem jest, żyć ziemską po-
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/36
Ta strona została przepisana.