Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/37

Ta strona została przepisana.

wszedniością, ale trzeba przemienić się w obłok marzenia i tam w wyżynach całować stopy twoje. Rozkoszą jest nawet umrzeć, mając jedynie twe imię na ustach. Lecz cóżby była warta każda godzina naszych pragnień, gdyby nie dręczyło się w nich serce tęsknotą porwane do ciebie!... Zginął Ksywian, bo nie mógł znieść nawet braku twego widoku. Otchłań śmierci wyzwoliła jego szaleńczą miłość, zapaloną w nim niebacznie przez twoje jedno spojrzenie. Dla ciebie zginie każdy, kto cię kocha, jak bóstwo i... ust twoich całować nie może. Zginie nietylko ten, którego ty nie uwieńczysz darem swego uczucia, lecz i ten, który posiada... pełnię twego serca!
Królowa drgnęła, budząc się ze snu na jawie! Struny jęknęły zerwanym akordem.
— Luiselu! — wybiegł jej z ust szept zdławiony. — Co ty mówisz, Luiselu?!
Król ciągnął uparcie, nie odrywając od niej olśnionych źrenic.
— Nie unikniesz przeznaczenia ani ty ani... on!
— Luiselu!!
— Miłość dla ciebie zabije i... Swena!
Gizella, jak ugodzona w samo serce, cofnęła się w tył na poduszki powozu, ręce podniosła do czoła, usta jej zaczęły chwytać szybko powietrze.
— Boże! Po co, Luiselu, rzuciłeś to imię? Po co, na Boga?
Król pochylony ku niej, chwycił jej ręce mocno, oczy mu gorzały, zasyczał szeptem:
— Imię jego słyszą tylko góry, pochłania tylko księżyc... ja tylko słyszę!
W źrenicach Luisela czaił się taki blask szczególny, że Gizella wyrwała mu ręce i zawołała przestraszona:
— Luiselu, wracajmy! Wracajmy, proszę cię!
— Dobrze, wracajmy — powtórzył król dobitnie i nerwowo. — Wracajmy każde do swego życia i tkwijmy w niem do czasu, aż dojdzie ono do mety, aż spełni się dla nas przeznaczenie nasze!
Stanął w powozie, wzniósł rękę do góry i zawołał głośno w uniesieniu:
— Wracajmy!!
Stangret odwrócił się ku niemu zdziwiony, król rzucił głową, wskazując drogę przed siebie.
— Co koń wyskoczy! Marsz!
Rumaki ruszyły cwałem, porywając powóz, jak piórko. Pędzili tak chwil kilka, jak widmo nieziemskie, zbłąkane tu pomiędzy niebem a ziemią, konie ogarniał dziki szał,