murowe baseny wodotrysków pełne aloesu, werweny i lilji białych, pełne przepięknych paproci i kwiatów szafranu, sadzawki, sztuczne wodospady, wreszcie z drugiej strony czarny rozległy gaj pełen drzew i krzewów podzwrotnikowych, cyprysów, agaw, błękitnych drzew gumowych, eukaliptów, oliwek, a wśród nich dyskretne postacie i grupy nimf i bogów greckich, pięły się na nie zwoje caprifoljum i róż, wszystko to łączyło się w jedną całość z Heljosem, czarując najwybredniejsze oko widza. Z drugiej strony gaju grupowały się jakby nowe pałace, stajnie, szorownie, ujeżdżalnia okrągła zdobna w wieżyczki, wszystko zastosowane do stylu całej rezydencji.
W stajniach, wśród mnóstwa koni, odznaczających się rasą, wyróżniało się i zachwycało duże stado białych jak łabędzie rumaków, arabów najczystszej krwi, które Gizella lubiła dosiadać mało ujeżdżane, co było jej wyłączną przyjemnością. Służbę przy tych rumakach spełniali rodowici Arabi w swych białych burnusach i turbanach.
— Trzeba przyznać najmiłościwsza pani — mówił w zapale Homwerin — że stworzyłaś tu jeden z cudów świata, kreując ten pałac, raczej siedzibę swojej duszy. Dla sztuki jest to zasługa ogromna, nieoceniona, dzieło to przynosi również chlubę twojej, pani, pomysłowości i smakowi artystycznemu. Rezydencję tę możnaby nazwać także Olimpem, chociaż wątpię, czy Olimp był tak doskonałym.
— Raczej, czy był tak uduchowionym — poprawiła Gizella. — Olimp to miejsce gry zmysłów, tu zaś chciałabym, aby panował duch, oderwany od rzeczy śmiertelnych, przemijających. Tu, zdaje mi się, można tylko marzyć, fantazjować, śnić i wszystkie uczucia skupić w jednem rozkochaniu się w poezji. Ponadto mam wrażenie, że grzech nie mógłby nawet zrodzić się w Heljosie, bo tu jest za jasno, za czysto, za słonecznie dla szatana ciemności.
Profesor pokręcił głową zamyślając się.
— Wybacz, najmiłościwsza, ale inny nieco, trzeźwiejszy mam pogląd na tę sprawę. Wszelkie piękno zależne jest od naszych uczuć i wyobrażeń, lecz martwe bryły zawsze będą podległe różnym wpływom.
— Ależ tu wszystko żyje samo w sobie, profesorze i żyć będzie wiecznie poza nami!
— Oj, nie, oj, nie, najmiłościwsza! Wystarczy oddać ten dzisiejszy przybytek dobra i światła, to boskie ustronie, w barbarzyńskie ręce jakiego Atylli, a szatan nie będzie potrzebował skradać się tu zdradziecko, lecz otrąbi fanfarami swój wjazd triumfalny.
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/41
Ta strona została skorygowana.