lecz nerwy grały na niej, każdy jej ton był słowem, którego usta wymówić nie mogły... Sweno panował nad sobą, zachowując na twarzy granitowy zimny spokój, tylko oczy jego przyćmione rzęsami miały w sobie przepaść bezdenną i ten szczególny wyraz, w jakim uczucie szczęścia nie może się wyzwolić z uczucia męki.
Wtem gałęzie cyprysu zaszeleściły lekko. Za plecami Swena wychyliła się z mroku blada, ścięta zjadliwym uśmiechem, twarz Satyra i przysunąwszy się ustami do ucha księcia, szepnęła sycząco:
— Ona gra dla ciebie tylko, ty wiesz o tem...
Sweno cofnął się gwałtownie, spojrzał za siebie. Głowa znikła, ale ją dojrzał i poznał: był to król Luisel. Wenuczy zerwał się i pierwszym odruchem chwycił za rękojeść szpady. Lecz się opamiętał.
W tej samej chwili z poza posągów i rozkwitłych kamelji runął okrutny, demoniczny śmiech, przenikający w noc cichą, jak głos puszczyka.
Struny harfy jęknęły boleśnie, Gizella grać przestała. Ona i wszyscy obecni spojrzeli w stronę, gdzie rozległ się ten śmiech zły, szyderczy, na twarzach odmalowało się zdumienie, w oczach niektórych — przestrach. Sweno stał blady, groźny, z fałdą pomiędzy brwiami i ściskał szpadę kurczowo. Wymowa oczu Gizelli patrzących na niego uważnie, łagodziła w nim burzę gniewu.
— Czyj to śmiech, książę? Co to było? — spytała królowa.
— Zapewne któryś z Satyrów bronzowych, zdobiących park, ożył i złośliwie przerwał muzykę waszej królewskiej mości, zazdrosny o jej piękno, — odrzekł Wenuczy.
— Dziwy się tu dzieją niezwykłe, — rzuciła lekko podrażniona, domyślając się reszty z uwagi na zagadkową nieobecność Luisela.
Już tego wieczoru dobry nastrój, wywołany natchnioną muzyką Gizelli, nie powrócił. Towarzystwo znowu rozbiło się na grupy, królowę otoczyło kilka osób z dworu, prowadząc z nią ożywioną rozmowę.
Sweno rozdrażniony usunął się w głąb parku. Śmiech króla Luisela brzmiał mu w uszach zgrzytem nieznośnym i szarpał mu do reszty nerwy. Popychany jakimś bezwzględnym nakazem szukał króla i wreszcie spotkał go nad morzem, oddalonego od ludzi, wśród skalnych rozpadlin. Luisel stał zamyślony i smutny, lecz na widok Swena ocknął się, wyprostował i, patrząc bystro w oczy magnata spytał pierwszy chrapliwym głosem.
— Odszedłeś... gdy ona gra?... Miałeś siłę?...
Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/76
Ta strona została przepisana.