Strona:Helena Mniszek - Królowa Gizella T.2.djvu/93

Ta strona została przepisana.

— Tak jest, wasza królewska mość, udziela on się wszystkim ludziom, osłabiając, że tak powiem, zatwardziałość najbardziej zdecydowanych pozytywistów.
— To szczególne! — zauważył król, posuwając się ku brzegowi... — Wobec tego lunatyzm i obłęd nie są smutnym przywilejem monarchów.
Doktór zaciął usta i milczał. A w gąszczach przesuwał się chyłkiem dworzanin. Słysząc każde słowo tej rozmowy, łamał ręce z rozpaczy, że wszystko stracone. Chciał rzucić się z tyłu na doktora i zamordować go, ale czekał jeszcze chwilę i czuwał.
— Czy nie zastanowiłeś się, doktorze, jaka zachodzi różnica pomiędzy człowiekiem sztraszliwie trzeźwym aż do zboczenia a tak zwanym szaleńcem?
— Wasza królewska mość zadaje mi pytanie, na które zdolne jest odpowiedzieć dziecko.
— Ach, nie, kochany panie! Nie sądźmy rzeczy tak powierzchownie. Mniemam, że łatwiej zrozumiesz głębię mego pytania, gdy rozstrzygniemy kwestję z odwrotnej strony, a mianowicie, kogo należy uważać za człowieka zupełnie normalnego.
— Sądzę, że osobę, która myśli, czuje, działa, mówi, jak ci, co o niej wydają swój sąd.
— A jeśli jednego człowieka osaczy sfora warjatów, to do kogo wówczas sąd należy??...
— Do strony silniejszej, do strony dzierżącej władzę.
— Uzurpatorską, dodaj... Sprytnie mi odpowiedziałeś, doktorze, choć musiałem cię dopiero ciągnąć za słowa. I oto doszliśmy do momentu zasadniczego, teraz możemy rozpocząć dyskusję. Ale wiesz co, zamiast błąkać się po parku, popłyniemy na jezioro i tam rozwiniemy nasz temat.
— Ja bym proponował, abyśmy wrócili do zamku. Pora już późna.
— Ależ co znowu! Noc taka piękna...
Stanęli na brzegu i — zanim Noger zorjentował się, król zręcznym skokiem znalazł się w łodzi i chwycił wiosła.
Doktór wydał okrzyk zgrozy.
— Wasza królewska mość!
Luisel jednem pchnięciem odsunął łódź od brzegu i zawołał żartobliwie:
— No cóż?!... Siadaj, doktorze.
— Ależ nie wolno!
— Trzeźwość przez ciebie przemawia, mój miły. Co to jest nie wolno? Ale jest pięknie!