Ubierali go, on zaś czuł, że każdem dotknięciem zadają mu ból nieznośny i kładą na niego ciężar ponad siły. Duszność odebrała mu na sekundę przytomność umysłu, zląkł się, że zemdleje.
Usłyszał obok siebie szept:
— Co mu jest?... czy to ekstaza, czy omdlenie?...
Gdy ubrany już w złociste aparaty, po wyjściu z zakrystji, zmieszany i ogłuszony, stanął przed ołtarzem, doznał nagle szalonego lęku, rzucił się gwałtownie w tył, robiąc ruch jakby do ucieczki. Był to zaledwie moment, lecz lekki szmer niepokoju przewiał w prezbiterjum.
Spostrzegli ten ruch wszyscy będący bliżej, nawet biskup. Profesor teolog wyciągnął szyję i śledził prymicjanta, z wnikliwą uwagą sędziego.
Ale ksiądz Józef zapanował nad sobą natychmiast, prędzej niż mógł się sam spodziewać. Ten ostatni odruch wywołał w nim reakcję, nastąpił spokój, wielki, cichy spokój, jakby odpoczynek po konwulsji. Z tym chłodem śmiertelnym prymicjant rozpoczął Mszę świętą. Asystowali mu djakoni, subdjakoni, ale on ich nie widział. Odprawiał niby wyuczoną lekcję, dobrze, z suchą rutyną, należytą powagą i trzeźwo. Trema znikła. Był już pewnym siebie. Powoli wchodził w rolę. Nie miał wrażenia, że gra dla widzów, pozostał
Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.