Wizja promienista trwała...
Chrystus mówił przez jego usta słowa Ofiary Świętej. Mówił jak najwyższy spowiednik do penitenta, wlewając weń Boskiego Ducha i natchnienie szczytne, świętością jedyne.
Prymicjant słuchał, ręką Bożą przeniesiony został do głębin religijnych potęg, do przeczystych źródeł prawdy, i ręka Boga, unosząc go do stóp swoich, niweczyła przeszłość zgubnej niewiary, zwątpień, bluźnierstw, męczących niewypowiedzianie walk. Goiła rany serdeczne, wskazywała mu horyzonty bezkresne, tajemnice niezgłębione...
Duch jego jednoczył się z Dogmatem. Chrystus panował nad nim i koił go...
Słodyczy i spokoju miał pełne serce.
Przeistoczenie całkowite, przemiana materji duchowej, świadectwo Bożego miłosierdzia... — Cud!
Wszyscy to odczuwali, tchnienie Boga było w kościele, wchodziło w umysły. Cisza trwała tak skupiona, tak święta, jakby sam Bóg stanął wśród zebranych, jakby Majestat Jego obecni widzieli.
Twarze zebranych płonęły urokiem religijnej ekstazy, łzy zapału świeciły w oczach wszystkich. Tylko jedna para źrenic czarnych, jak żużle lawy, pałała nienawiścią i dzikością, niby źrenice bazyliszka... Był w nich jeszcze i prze-
Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.