Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

zresztą jak rzemieślnik znudzony swoim fachem i zbogacony dostatecznie. Reszta świata, to był tylko widok z jego okna życiowego, przeważnie nudny, bezbarwny, płaski. Parafja zajmowała go w tym stopniu w jakim mógł czerpać z niej korzyści materjalne. Dusze ludzkie, powierzone jego opiece, miały dla niego wartość wtedy dopiero, gdy szły na tamten świat. Bowiem po odchodzącej duszy zostawało ciało, a te należało pogrzebać — za pieniądze. Żyjące dusze, gdy się rodziły dawały odrazu nadzieję chrztu, potem już nie przedstawiały interesu. Dusze, które szły do ołtarza, wstępując w związki małżeńskie, były także benefisem dla proboszcza o dużem znaczeniu. Takich chwil wyczekiwał łakomie, bo po nich pęczniały kieszenie a gospodyni Agnusia przypominała zaraz różne braki śpiżarniane, domowe, osobiste itd... Proboszcz Szulski promieniał, gdy trafiały się częste okolicznościowe uroczystości w parafji, posępniał zaś niesłychanie, gdy była cisza. Wtedy dusze jego owieczek mogły czernieć, mogły obrastać brudem moralnym po uszy, proboszcz dawał im zupełną co do tego swobodę. Narzekał tylko na parafję, że żadnego dochodu nie daje i skarżył się na podłe warunki życia.
Ideały młodego wikarego śmieszyły wielce proboszcza. Gdy ksiądz Marcin z początku zwierzał się z nich szczerze przed zwierzchnikiem, ten