pochwałę lub naganę, gdy coś było mniej smakowite. Potem następowała dyspozycja obiadu wielce skupiona i rozłakomiająca, zwłaszcza przy naradzaniu się nad jakimś sosem lub przyprawą. Następnie pasjans, albo coś do podpisania na biurku, co już było wielką fatygą. Czasem gazetka jako środek nasenny do drzemki przedobiedniej, albo preferansik z organistą — lub gdy on był zajęty — z jego ojcem. Potem najważniejszy moment dnia: obiad z wódeczką, zakąskami, często z winem i obfitą leguminą. Po obiedzie drzemka solidna, czasem jaka wizytka na karty do sąsiedniej parafji czy dworu. Często ktoś zjawił się przed plebanję w tym samym celu — wtedy przy okazji wyborna kolacja i uczta do późnej nocy.
Proboszcz nie rozumiał gorliwości kapłańskiej księdza Marcina i wiecznej troski jego o dobro parafji. Dziwił się wielce, że wikary unika trunków i kart, że go absorbują książki i zajęcia w szkole, odwiedzanie chorych i biednych, opiekowanie się dziećmi nędzarzy i urządzanie dla nich czytanek i zabaw. Drażniły proboszcza niesłychanie kursy dla dorosłej młodzieży wiejskiej, które wikary zorganizował w domu gospodarza Macieja Gołębia, gdzie była duża świetlica. Sam wykładał przystępnie historję Polski, literaturę, geografię, przyrodę. Sam rozdawał prenumerowane dla ludu gazety. Propagował gorąco wal-
Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.