kę z alkoholem i odciągał skutecznie młodzież od tego nałogu. Namawiał do uprawiania pszczelarstwa, koszykarstwa i założenia spółkowej mleczarni. W świetlicy Gołębia zapoczątkowała się czytelnia wiejska, tam również powstał projekt sklepu spółkowego, który już prosperował niezgorzej, pod osobistą opieką księdza Marcina. Nawet chór kościelny, wyszkolony przez wikarego, gniewał proboszcza z powodu, że nie on był inicjatorem. Ksiądz Marcin nie zrażał się niechętnem stanowiskiem proboszcza względem swoich działań społecznych. Ideały jego młodzieńcze nie gasły. Energja do pracy i czynu nie słabła, tylko duszę omglił smutek a pytania: dlaczego? nie znajdowały odpowiedzi. Ksiądz Marcin wyszydzany ciągle przez zwierzchnika sposępniał, zamknął się w sobie, pracował cicho i wytrwale. Do proboszcza stracił zupełnie zaufanie, odsunął się od niego, ale nie czuł się samotnym, gdyż miał wielką sympatję u ludu. Brakło mu jednak towarzystwa inteligentnego, które zastępowały mu na razie książki. Lecz wkrótce poznał i zaprzyjaźnił się odrazu serdecznie z Teodorem Merwiczem, obywatelem ziemskim, właścicielem majątku Rządki, odległego o kilkanaście kilometrów od Krośni. Merwicz pędził żywot starego kawalera. Był to dziwak i mizantrop, zanurzony w swojej bibliotece, oddany swoim książkom i własnym myślom, przytem zapalony
Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.