takie bawiły księdza Marcina, czasem go niepokoiły, zawsze zaciekawiały. Merwicz uważał to za rzecz zupełnie naturalną, miewał bowiem w życiu doświadczenia bardzo niezwykłe, na tle telepatycznych i medjumicznych zjawisk. Przed proboszczem Szulskim rozmowy takie trzymano w tajemnicy. Umysł tego księdza bardzo płytki i jednostronny, nie tylko nie zdolny był do rozstrząsania i pojmowania podobnych kwestji, lecz uważał je za „sprawę szatana“, o której katolik i ksiądz nie powinien nawet wspominać.
— „Ja — mówił sam o sobie — słucham gorliwie przykazań boskich i kościelnych, jestem dobrym księdzem i dobrym katolikiem, jestem obrazem Boga, przeto wszelkie myśli, które stworzył szatan, odsuwam od siebie i kładę w liczbę grzechów głównych.“
Ksiądz Marcin nasłuchał się takich zdań bez liku, gdy z początku zdradzał przed proboszczem zainteresowanie do podobnych zagadnień.
Potem już nie wszczynał wyklętej przez proboszcza kwestji. Miał na nią zupełnie inny zakres patrzenia i rozumienia jej, nie ujmując w niczem najświętszej dla siebie idei Boga.
— Jeżeli Szulski może bez zająknięcia nazywać się obrazem Boga, tedy ty, Marcinie możesz z czystem sumieniem zagłębiać się w kwestje, które cię zaciekawiają. Mogą one tylko pogłębić twoją umysłowość, nie ujmując ci nic z twoich wierzeń
Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.