— A jednak Eno — rzekł Konrad zapatrżony w dal morską — dziwna mnie prześladuje myśl od chwili gdy zaręczyliśmy się temi kwiatami. Pamiętasz, dziś przed południem, pod tem drzewem magnolji, nasz pierwszy pocałunek i te... rozsypane perły twoje?...
— Zbyt byłeś gwałtowny...
— Zbyt?... czy można być opanowanym w takiej chwili?
— A potem zbieraliśmy razem perły w trawie i...
— I?...
— No i całowałeś mnie znowu gdy nadszedł.... twój brat.
— To mój brat stryjeczny — rzekł Konrad z żywością. — Ale dlaczego on nas tak spłoszył?
Rumieniec okrasił jasną twarz Eny.
— Poprostu przyszedł trochę... nie w porę i powiedział: nie zbiera się pereł gdy się już rozsypały — pamiętasz? przerwał nam taką cudną chwilę i taki miał zły uśmiech na twarzy.
— Może był zazdrosny o.... pocałunki?
Ena zamknęła mu usta żarem swoich ust.
— Radi — nie psujmy sobie chwil ostatnich przed tak długiem rozstaniem. Ty wiesz jak cię kocham bardzo i jak będę tęskniła za tobą. Nazwałeś mnie kwiatem magnolji. Czy magnolja bez słońca mogłaby żyć? Patrz na ten kielich jakby z różowego alabastru, nasyca go purpura
Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.