słońca, pełen jest krwi gorącej, którą słońce, jego kochanek, do żył mu wlewa.
— Do żył, nie do serca. Nasyca go płomieniem, lecz serce kwiata zimne... potrzebuje zawsze nowego i silniejszego żaru i... blasku by żyć.
Konrad drgnął, odsunął się i oczy zmrużone, podejrzliwie utkwił w źrenicach narzeczonej.
— Więc i ty będziesz potrzebowała nowego słońca, zdala odemnie?... — powiedział twardo.
— Ach drogi mój, czyż nie chcesz bym oczekiwała od ciebie nowej purpury, nowego blasku miłości, gdy wrócisz?...
On przeciągnął dłoń po płonącem czole.
— Strasznie jestem zdenerwowany! Jak zniosę rozstanie z tobą, Eno, nie wiem. Dla nauki to robię, dla naszej przyszłości, ale to będzie chwila okrutna.
— Dla mnie również. Przyznaję, że jak magnolja bez słońca tak ja zwiędnę po twoim odjeździe. Nie martw się przeto, Radi, pracuj spokojnie, zdobywaj potrzebną ci wiedzę i nie miej złych przeczuć patrząc na uschnięty kwiat nasz zaręczynowy. Niech ta zeschła roślinka będzie symbolem mego żalu, mej tęsknoty...
— Eno!!!...
— Jakże gorące twoje usta, Radi i... twoje uściski. Tak, drogi mój, patrząc na magnolję myśl sobie zawsze: ożywię ją na nowo, napoję
Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/14
Ta strona została uwierzytelniona.