Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

zda się cały świat w swej przestrzennej białej zaćmie!

W kościele, w Krośni, podczas pasterki biły radosnym hymnem wszystkie dzwony i dzwonki.
Tłumy zgromadzone w nawie stały zasłuchane. Oczy wlepione w ołtarz główny, jarzący się od świateł, tchnęły zachwytem. Chwila ta imponowała tłumom bogactwem zbiorowego dźwięku dzwonów, dekoracji ołtarza i kościoła, w którym potoki świateł z żyrandoli lały się szczodrą kaskadą ze stropu i ze ścian świątyni. Ksiądz Feliks celebrował. W bogatym aparacie szat złocistych wyglądał okazale, ale był dziwnie rostargniony. Odźwierciadlało się to w jego obliczu i ta jego nerwowość wyraźna oddziaływała bezwiednie na tłumy.
Z boku ołtarza, na fotelu wyściełanym czerwienią drzemał proboszcz Szulski w uroczystym stroju. Kiwał się całą figurą w tył i naprzód. Czasem otwierał szeroko senne źrenice i patrzał ze zdziwieniem na ołtarz i księdza Feliksa, jakby uprzytomniając sobie, co to wszystko znaczy. Mruknął czasem parę słów modlitwy, chwyconej na wargi bezwiednie, i znowu pogrążał się w pół-jawę, pół-sen. Mogło się zdawać, że marzył o ciepłej pościeli.