gnący jak ta fala szalonym pędem i cofnąć chociażby tylko tę chwilę rozstania.
— Konradzie, Radi mój, nie odjeżdżaj, wróć, przecież mógłbyś jeszcze wrócić... czy widzisz jaka ja jestem biedna, sama bez ciebie — szeptały bezpamiętne usta Eny.
Cała jej istota wyrywała się i szła za nim. Ach ta chwila ostatnia, gdy on siadał na motorówkę dojazdową. Jego uścisk ostatni, pocałunek mocny, zachłanny, którym jakby chciał zdusić żal i ból serca przed rozstaniem. A potem nagle ten straszny błysk gniewu w oczach, gdy ujrzał zbliżającego się Adrjana, z tym jego nieznośnym szyderczym uśmiechem na ustach. Poco nadszedł, poco zmącił im tę ostatnią chwilę?... Gdy Konrad wsiadł już na pokład okrętu, Adrjan stał przy niej, prawie ramię w ramię. Odsunęła się od niego, ale znowu zbliżył się do niej.
— Czyż to taki dramat, pożegnanie z narzeczonym — spytał cynicznie.
Nie odpowiedziała.
On coś mówił żartobliwie nie uważając na milczenie, lecz Konrad widział ich obok siebie stojących. Z tym widokiem w oczach oddalał się w przestrzeń.
Adrjan zaś mówił:
— Konrad jest o panią piekielnie zazdrosny a mimo to zostawia panią na Jasnym brzegu. Snać ufny w opiekę moją, gdyż wie, że ciotka
Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.