nie jest właściwie opieką dla pani. Ale w tem całe zło, że opieka moja zdaje się przestrasza panią...
Odpowiedziała mu coś niegrzecznego, odrzekł jej, że pięknej kobiecie wolno być nawet brutalną, byle nie przestała być piękną. I... odsunął się dotknięty nieco.
Ale Konrad już tego nie widział.
Ena zapatrzona w mały, czarny punkt parowca na tafli błękitu, myślała z żalem tylko o tem, że.... Konrad już tego nie widział. Przysłoniła go mgławica oddalenia i czarny punkt Lewiatana zmalał na linji horyzontu, aż wreszcie zniknął zupełnie, unicestwiony w błękitach wód.
Do Eny podszedł Adrjan. Na ustach miał uśmiech zagadkowy. Rzekł przyciszonym głosem:
— Teraz już wszystko jedno, czy Konrad jest o parę mil stąd czy w Indjach.
Ena drgnęła.
— W Indjach?... Jakże to daleko, jak bardzo daleko!
— A tak, to daleko. Zanim najbardziej szybkoskrzydła tęsknota doleci tam, musi zatonąć w różnych morzach, które jej stoją na wstręcie. Może pani jednak oderwie nareszcie oczy od tych fal? Wszak one są już martwą kartą bez treści i tekstu. Czy tak? Chodźmy! Ciocia czeka a świat nie kończy się na jednym okręcie, ani nawet na Lewiatanie.
Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.