Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Jedna ze świątyń, z białego marmuru o wysmukłych kopułach, ułożonych stożkowato z drobnych wieżyczek, owalna i lekka miała wygląd stulonego kwiatu.
— Magnolja! — szepnął Konrad w zachwycie. Gwałtownym ruchem sięgnął w zanadrze i wyjął skórzany portfel. Otworzył go, wpił oczy w suchy kwiatek ułożony na blado-niebieskim jedwabiu. Całą siłę ducha wlał we wzrok, którym przepalał żółtawy szczątek.
— Eno moja! — wyszeptały drżące usta Konrada. Uśmiech, dawno zagasły w jego oczach rozjaśnił je błyskiem nadziei. Wszak Ena mówiła: sucha magnolja będzie ci symbolem mojej niezmiennej tęsknoty i wiernej miłości. Przyłożył usta do kwiatka, lecz doznał wrażenia jakby dotknął zimnych ust Eny.
Z przykrym dreszczem włożył portfel do kieszeni. Zapatrzył się znowu w mistyczną kopułę świątyni, odrysowaną cudnie na tle zielonawego nieba jak Fata-morgana.
Przyszła mu na pamięć chwila zaręczyn z Eną. Ujrzał ukochaną pod rozkwitłem drzewem magnolji w białej sukni przezroczej, prześwitującej różowym kwiatem ciała. Ujrzał jej oczy błękitne, jak lazur najgłębszej toni morskiej. Widział jej włosy złote, na które słońce przeciekając przez gęstwę kwiatów, rzucało iskry drgające, jak rozsypane gwiazdy. Widział Enę tak wyraźnie, bli-