Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

doku na jej posągowe ciało, wykwitłe z białych osłon burnusa. Patrzył, jak okręcała się lekko i rytmicznie z kwiatami wzniesionemi w dłoniach wysoko. Wreszcie stanęła, wpiła ciemne oczy w wodę, sięgającą jej twardych i małych piersi, szeptała cichutko jakieś słowa, poczem cisnęła kwiaty daleko w falę. Wtedy jęła wyrywać anemony pojedyńczo ze swego naszyjnika, rzucała je dokoła siebie, ciągle się okręcając rytmicznie, jakby w takt melodji.
Konrad zapamiętał, że gdy wówczas dziewczyna rzuciła ostatni kwiat do wody, poczem zanurzywszy się po szyję wybiegła na schodki omotując się zręcznie w barw na tkaninę, chciał na nią zawołać:
— Poskąpiłaś fali najbardziej szkarłatnego kwiatu, oto ust własnych...
Ale że wtedy, tak samo zresztą jak teraz przepełniony był obrazem Eny, przeto nie powiedział tego, lecz oddał się marzeniom o... ustach narzeczonej.
— Tak, to ta sama szczodra ofiarnica szkarłatnych anemonów, pomyślał teraz Konrad i patrzał na dziewczynę, która również i na niego zwróciła swe oczy. Jednakże jej wzrok był tak głęboki i szczególny, że gdy wreszcie rzuciwszy mu ostatnie wnikliwe spojrzenie odeszła, Konrad machinalnie poszedł za nią...
Lecz po chwili opamiętał się, gdyż spostrzegł, że szedłby za daleko. Hinduska nie oglądała się,