gmach ten nie runął, zanim ona jego bajce nada życie realne.
Bał się podświadomie rzeczywistości, bał się, by pieśń jego nie zgrzytnęła fałszywym tonem. Często budził się w nim głos pytający co dlań ważniejsze — Ena czy nauka, którą kochał, której poświęcił całą swą młodość. Ale nawet pomimo męki jaką przeżywał, nie chciał pytań takich rozstrzygać. Miłość do Eny i ukochanie swej pracy to dwa cele jego życia, dwie twórcze potęgi jego duszy, które uważał za jedną siłę świętą, jedno natchnienie, z tychże samych źródeł czerpiące moc i piękno, jakby z jednego korzenia wykwitały dwa kwiaty. Teraz odczuwał, że oba więdną, bo źródło ożywcze wysycha... Nie chciał przyznać, że praca jego jest ofiarą miłości dla kobiety, że ona tę pracę jego niszczy i kosztem jej sama zakwita bujnie, ale... już może nie dla niego, wysysając resztę natchnień twórczych z jego arterji... Konrad odczuwał to podświadomością swoją. Nie oskarżał Eny, wiedział tylko, czuł, że stopniowo, dość szybko czyni się wokół niego pustka, która go przerażała.
W trakcie tych dni samotnych, pogrążonych w męczarniach tęsknoty i goryczy, błądząc często nad Gangesem, lub płynąc łodzią po rzece, spotkał kilka razy Hinduskę, z dzbanem złocistym na ramieniu. Zawsze oczy jej zatrzymywały się na jego twarzy, zawsze bronzowe otchłanie jej źrenic
Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.