Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

dali szumiały brzegi wrzawą obrzędów religijnych. Wieżyce Benaresu stały się znowu bajką napowietrzną, a różowe łuny wsiąkały w biel marmurów, nadając im życie i gorący ton, jakby pulsującej w nich krwi...
Konrad siedział na głazie, nad samą wodą, pogrążony w rozpacznej kontemplacji.
Dziś właśnie zrozumiał zupełnie jasno, że fluid jego miłości nie wywiera już widocznie żadnego wpływu na psychikę Eny, że ona oddaliła się już od niego całą swoją duchową istotą i siła jego hypnozy, którą sugestjonował ją, przestała działać. To przeświadczenie wpłynęło na niego zabójczo. Truciznę chłonął świadomie, wiedząc, że ona go niszczy, unicestwia w nim wszystkie fibry życia... Było mu to obojętne... Ale jak manjak patrzał dziś długo na zeschły kwiat magnolji, ułożony na błękitnym jedwabiu portfelu, patrzał z takiem uczuciem, z jakiem człowiek umierający z pragnienia patrzy na krużkę wody, która w ostatniej chwili agonji uratuje go od śmierci. Patrzał i czerpał z tego żółtego szczątka resztki wiary. Podświadomie wmawiał w siebie, z uporem niepoczytalnego szaleńca, że nie powinien wątpić... skoro magnolja sucha... że w tej zeschłej gałązce jest talizman życia jego, bo to symbol... tęsknoty i wierności Eny...
I patrzał w nurty Gangesu, jakby tam w świętej wodzie Hindusów wyczytać chciał wyrok na siebie...