lecz upadek z cierpienia tego czeka na ciebie. Dajesz dużo z siebie a nie zyskujesz nic...
Konrad zbladł jak marmur grobowca, przy którym siedział.
— Pięknem twoje cierpienie nie jest, bo nie do pięknych skierowane celów. Na kruchej i znikomej podstawie budowałeś swoje szczęście... bo na miłości dla kobiety.
Konrad pod mocą wzroku starca spuścił głowę. A on mówił dalej.
— Są kobiety podobne do drogocennych kamieni, które nigdy nie tracą swego blasku i wysokiej wagi ducha. One nie dają cierpień... tylko radość i szczęście mężczyźnie, nawet w pomroce świecą klejnotem. Ale są takie ot... jak te papugi, teraz w blasku zachodzącego słońca... Zdaje się, także klejnoty — rubiny, nasiąkłe purpurą piękna... Ale to fałsz, to złuda... to kłamstwo!... Patrz na tego ptaka! wysunął się oto na światło prawdy... złuda prysła!... gdzież jego purpura, gdzie te blaski, które zdawały się z niego promieniować?... Patrz, szaro-zielony ptaszek bez sztucznej krasy jaki nikły. Ot, papuga! Dla takiej oto kobiety cierpisz... ona jest wrogiem twego ducha... twego życia.
Konrad zerwał się z miejsca. Blady, z płomieniami w oczach, syknął przez zaciśnięte usta:
— Nie masz prawa mówić tak o niej bo jej nie znasz!...
Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.