syjnych drgawkach obok nóg kobiecych, odkrytych wyżej kolan w cielistych jedwabiach.
Niesłychane choreograficznie wyłomy tych nóg w rytmie muzyki, sprawiały wrażenie cudaczne. Zdawało się, że przy tych ruchach obłędnych, podobnych do pajacowych skoków, twarze tancerzy powinny być przynajmniej roześmiane, wesołe... odpowiadałoby to bardziej całokształtowi widoku. Tymczasem przeciwnie — nogi wykonywały zwroty histeryczne, twarze zaś były niemal poważne, jakieś tępe, czasem z wyrazem sennym, często jakby odurzone, czy nawet rozwięzłe u kobiet, u mężczyzn lubieżne. Dysharmonja ta jednakże zdawała się tu być zupełnie na miejscu. Zjawisko to zaintrygowało mnie. Obserwacją swoją podzieliłam się z Oktohamą, który również jak ja, pilnie badał salę. Odrzekł mi powoli ze zgryźliwą miną...
— Otóż, powtarzam, ten charlestone jest teraz demonem władającym nerwami ludzi, tych którzy go obserwują tak samo jak i tancerzy. Taniec ten i muzyka jego działa na tancerzy i na widzów podniecająco. Tańczący wpadają niekiedy jakby w szał, w ekstazę zmysłowości. Jest w tem coś dzikiego ale nie tą dzikością żywiołową, pełną fantazji i ognia krwi bujnej. Nie! Jestto raczej dzikość przerafinowanej cywilizacji dwudziestego wieku, wytwór degeneracyjny społeczeństwa na wskroś zmaterjalizowanego, które
Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/71
Ta strona została uwierzytelniona.