Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

Ona daje wyraz tej właśnie znikomości łatwej, miłej, szumiącej pienistym potokiem beztroski życia, jak wino, którem się nie można upoić, lecz które odurzy.
— A dalej jeszcze, muzyka ta wskazuje nam horyzonciki dziwaczne, ale nie trudne do osiągnięcia dla naszej zwarjowanej wyobraźni. Na tych to przestrzeniach ani gwiezdnych ani słonecznych, lecz jakby oświetlonych blaskiem elektrycznym, nastrojowych, można hasać dowolnie, na... koniach trojańskich, jak i na konikach szachowych, z dobrą wiarą, że się dosiadło Pegaza. Na takich horyzoncikach lekko zdobycznych, pustota jest punktem najprawdziwszym i jedynym celem życia. Nic w ogóle co tchnie potęgą w najlepszem czy najgorszem znaczeniu. Ani wizja anioła, ani mara szatana. Żadnej purpury królewskości, żadnego djademu, tylko miły i lekki kolorowy blichtr, gdzie odbiegłszy od szarej codzienności, zapomina się o niej, przywdziawszy pstrą szatę arlekina.
— Pani jeszcze powiedziała, że się coś od czuwa pod wpływem tej muzyki — rzekł Oktohama nerwowo, mrużąc swe skośne oczy — chciałbym i to usłyszeć.
— Odczuwa się najpierw błogą drzemkę ducha, takie dolce far’niente psychologicznej głębiny, które miewa niekiedy niebezpieczne i zaraźliwe mrzonki. Nie marzenia, to zbyt silne, ale takie