warty właśnie w jej uroku, jak żądło żmiji w kwiecie. Ta muzyka i ten taniec zaczadza umysły, a gdy postępuje jak choroba zakaźna, w coraz silniejsze okresy działania, wtedy staje się niebezpieczną, groźną, aż ciska ludzi, opętanych tym czarem, w odmęt bagienka i piekiełka, gdzie króluje pustota.
— Pustota to jeszcze nie bagienko ani piekiełko — przerwałam.
Skośne oczy Oktohamy błysnęły złośliwie.
— Ciekawe! jaka według pani, jest najsilniejsza odmiana pustoty? — spytał.
— Może... błazeństwo? — odrzekłam z niemiłem drżeniem.
— To swoją drogą, to także, ale przedewszystkiem pustota to pierwszy, niewinny zdawałoby się stopień do... rozpusty.
— Panie! galopujemy za prędko i — za daleko.
— Ani trochę! — odrzekł energicznie. Każdy bakcyl chorobotwórczy wydaje się pyłkiem nic nie znaczącym dla tych, którzy nieświadomi jego działania. On jednakże rozrasta się w organiźmie człowieka, podkopuje i rujnuje jego zdrowie fizycznie, tak samo jak się rozrastają w umyśle i duchu laseczniki pustoty, w najsilniejszej odmianie... rozpusty a z tej już się trudno wyzwolić. Najniebezpieczniejsze z grzęzawisk, czatujących na człowieka, jest wszakże grzęzawisko umysłowych
Strona:Helena Mniszek - Kwiat magnolji.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.