— Przepraszam, a czy ogół szlachty, pomijam także ludzi pańskiej miary, naturalnie — czy oni nie patrzą tymczasem na nas chłopów jak na masy potrzebne im tylko dla ich rozrostu jak na siłę roboczą, ach, jak na bydło pociągowe?
— Oto jest właśnie jądro sprawy, dotarliśmy do jej ośrodka — rzekł żywo Strzelecki. — Tu tkwi główne nieporozumienie! By je wyjaśnić, trzeba gigantycznej pracy twórczej kilku pokoleń.
— A tak, bo odporność warstw wyższych powoduje odporność niższych, z tego wytwarza się nieufność i rozdziela jeszcze bardziej. Więc powtarzam — zapalił się Dębosz — trzeba pracować nad wynalezieniem takiego łącznika, któryby zdołał owe dwie odporne sobie skały ściągnąć do siebie i utworzyć jedną bryłę, przez zazębienia jednakowo humanitarne, kulturalne, ideowe i praktyczne. Taki magnes wynaleźć to cel i to przyszłość świetlana ludzkości.
— Panie Andrzeju, — zawołał Strzelecki poruszony do głębi, chwytając ręce młodego człowieka. — Pan jest już cząstką owego magnesu! To jest właśnie jego składnik. Więcej nam takich jak pan chłopów, a my szlachta będziemy ku wam ciągnąć wprost organiczną siłą inercji, bośmy już słabi, bo nam potrzeba mocy i bodźca. Wy go nam dać możecie, wy to przyszłość narodu, my, anemicy stargani przeszłością.
— Nie! Wy jedna skała, my druga; dziś odgrodzone przepaścią wyrąbaną przez barbarzyński topór socjalnych praw przeszłości, poryte w bruzdy przez zakisłą wilgoć przesądów, ale da Bóg, że się zbliżymy. Zasypie się zatęchłą przepaść, lawiną nowych ludzi, czynów i twórczych dzieł i złączymy się... Tylko nie gaśmy nad sobą, na Boga nie gaśmy słońca nadziei...
Strzelecki chwycił w ramiona Andrzeja. Uściskali się serdecznie.
— Jędrek, takiś mi bliski, jak brat najmilszy, którego nie mam. Bądź mi bratem!
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.