Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

— Z całego serca! Na mnie się nie zawiedziesz! Ale nie we mnie tylko ufaj, ufaj w nas! W naszą szarą, biedną, sponiewieraną przez wieki masę, która zaczyna zakwitać na szarym prochu ziemi.
— Wierzę, i będę ci Jędrek pomocą! Ufajcie i wy w nas, i nasze dobre chęci.
— Bądź Jerzy łącznikiem, owym magnesem serdecznym, pociągającym wasze skały, ja będę naszą przyciągał ku wam. Aby dać początek, aby przez tę przepaść niegodziwą podać sobie bratnie dłonie.
Uściskali się znowu. A wtem weszła Dęboszowa. Ujrzawszy ich we wspólnym uścisku, złożyła ręce.
— Dla Boga! Cóże to takiego?...
Jej okrzyk ocknął ich z zapału. Spojrzeli na drzwi. Kobieta zmieszała się.
— Jędruś, dyć trzymasz i trzymasz takiego gościa tyli czas! Stukałam kilka razy nic i nic, to i weszłam. Obiad czeka! pewnikiem na nic, wszystko przestojałe.
Strzelecki podszedł do kobiety. Podała mu rękę na powitanie trochę nieśmiało. Jerzy ucałował tę rękę spracowaną i rzekł gorąco:
— Syna pani uważam od dziś za brata mego. Dzielny człowiek! Może być pani dumna z niego.
— Ano... ano... Bóg tak sprawił — jąkała się wzruszona.
— Chodźmy na obiad — zawołał Dębosz, — prawda, że późno. Wypijemy za nasze zbratanie się. Matuś dajcie tę nalewkę wiśniową.
— A jest, jest i śliwowica, co robiłam łońskiego roku. Zaraz przyniesę. Proszę, pięknie proszę siąść do stołu — mówiła kobieta rozpromieniona.
Obiad przeszedł wesoło. Andrzej opowiadał o swojej podroży, szeroko i fachowo. W pewnej chwili Dęboszowa wtrąciła.