łem od niego o udziale pani w konkursie i interesowałem się naturalnie.
— Mówił mi Janica, gdy byłam we Lwowie, że pan nie podał swojego projektu. Dlaczego?
— Nie mam czasu. Teraz mnóstwo pracy na mnie spadło. Zresztą moje pomysły nie miałyby napewno powodzenia.
— No, no, czy nie panu głównie zawdzięczam swoją wygraną! Mówię szczerze, zna mnie pan przecie. Przypomnijmy sobie nasze prace studenckie i dyplomowe. Kto kogo zawsze pobijał?...
— No, wtedy słońce miałem w duszy...
Umilkł. Kasia spojrzała na niego uważnie.
— A dziś? — spytała ciszej.
— Dziś proza, szara rzeczywistość.
— Nie wierzę w to, kolego. Pański zapał jest zawsze żywotny i nigdy nie zblednie. Pamiętam, jak pan budził mnie z odrętwienia duchowego podczas podróży z Neapolu do kraju, Pan to popchnął mnie do pracy i wskazał mi jej błogosławiony szlak. Pańska zasługa, że nie gnuśnieję w bezczynie i nudzie mego istnienia. Ileż razy myślą dziękczynną biegłam tam, do nieznanych Zagórzan terenu pańskich działań...
— Doprawdy? — spytał, patrząc jej w oczy poważnie. — Dlaczegóż jednak myśl pani nie zamknęła się bodaj w kilku słowach listu? Czem on byłby dla mnie chyba mówić zbytecznie.
— Parokrotnie chciałam pisać, lecz zawsze...
Zawahała się. On spuścił oczy.
— Wszystkie dawniejsze listy pani z przed dwóch lat, chowam jak moje najdroższe pamiątki. Dotąd opromieniają mi życie i... także wspierają.
— Więc nawiążemy korespondecję naszą, kolego! Tematu nam chyba nie zbraknie.
Pochylił się do jej ręki nisko, by nie ujrzała promienia szczęścia w jego oczach. Ale dostrzegła ten błysk i uszanowała.
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.