Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pana jakości nie widać. Czy kaj poszedł na piechotę czy co?
Weszła Franka i Felek, zabrali się ostro do jedzenia, ale Kadej ciągle dogadywał:
— Naszemu panu gospodarzowi cości brakuje. Jenszy je teraz, kiej był. Zasumowany chodzi a mało kiedy się oześmieje.
— Jakaś omroka na niego spadła — zapiszczała Franka.
— Pracuje za wiele — rzekła Dęboszowa i wyszła z kuchni na ganek. A może już idzie?
Felek, ujrzawszy, że gospodyni niema, zaśmiał się cicho.
— A ja wim, co panu brakuje — rzekł, błyskając oczami.
— Dzisz go! mądrala — mruknął Kadej niechętnie.
— A wim! jakbyśta wiedzieli! Trza mu się żenić, kobity mu brak. Ot, co jest!
— Głupiś, kiej ten wół!
— Owa, wyśta tyż wszyćkich rozumów nie pojedli a i woma tyż baba by sie przydała.
— Tylo tobie pokrako ni?
— Juści!... Ja ta nie taki jak on i nie zapiram sie, to co mi oczy wypiekata!
— Cicho, nie drzyj się chorobo, gospodyni usłyszy. Przyszedł pan cheba, gospodyni z kimciś gada w sadzie.
Franka wybiegła na przyzbę i wróciła pędem.
— Wiadomo, przyszła panna Janiela! Czatuje na niego. Codzień się tero przywleka, ato w południe, ato wieczorkiem.
— A może i co z tego będzie, panna je akuratna — zahuczał Kadej.
— Ii tam — skrzywił się Felek — wykręcona kiej wrzeciono. Jakby tak na mnie wolałbych Frankę.
Dziewczyna zaśmiała się dźwięcznym zdrowym śmiechem.
— Kaptuj me sobie, kaptuj, może ta co wycyganisz.
— A toż wim, że bez kaptowania nic z dzieuchą nie pore-