Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

dzisz. Czasem to sama dziewczyna kaptuje, jak i nie przymierzając panna Janiela.
— Nic nie wskóra, ino co sie żółci naje — warknęła Franka. — On nie dla niej!
— A niby la kogo? — spytał Felek. — Z dziedziczką sie jaką ożeni, czy co?...
— Taki jak nasz pan to se może wybrać — rzekł Kadej flegmatycznie. — Nic nie mówię na pannę Janiele, nauczycielka je, uczona, piękna panna, ale w oczy mu patrzy kiej owca, do cna mu zbrzydnie i tylo.
— To już prawdę rzekliście — uradowała się Franka. — Już mu pewno i zbrzydła, bo co przyjdzie, to go nima.
Na progu stanęła Dęboszowa.
— Franka, podaj do świetlicy wieczerzę. Przyszła panna Aniela i syn już idzie. Słyszę, że na drodze rozmawia.
Andrzej wracał z innego jak sam nazywał świata, ze swego własnego świata, którym była dla niego samotność. Od chwili skończenia robót przy budowli, błądził sam po polach i olszynach. Obcował tylko z marzeniem swojem i tęsknotą. Po mozolnej pracy pozwalał sobie na takie chwile duchowego święta, lecz odczuwał, że nie są one dla niego bezpieczne. Był w nim zbudzony potężnie głód szczęścia i jednocześnie groźna świadomość, że nie osiągnie go nigdy. Skarb jego uczuć zamknięty był szczelnie w sercu, nie ożywiał duszy najsłabszym promykiem nadziei. Pozostawało marzenie w udręce tęsknoty. Ale nawet marzenie swoje Andrzej zazdrośnie chował dla siebie tylko, by nikt nie odgadł i nikt nie zbrukał tej jego świętości.
Andrzej widział niepokój matki, którą kochał głęboką miłością synowską i czcił niezmiernie. Jednakże nie zwierzał nawet jej swojej tajemnicy, lękał się, by nie odgadła, odczuwał, że nie zrozumie, pomimo swej zacnej, prostej natury kobiecej.
Więc i teraz, wracając do domu, starał się uspokoić wewnętrznie, by nic nie zdradziło w nim, przed matką jego nastroju duszy. Ale gdy wszedł do sieni, zachmurzył się. W otwar-