Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

tych drzwiach od świetlicy ujrzał pannę Anielę. Najmniej usposobiony był dziś do tej wizyty, powtarzającej się zresztą już zbyt często. Panna Aniela pokazywała Dęboszowej jakąś robotę. Gdy kroki Andrzeja rozległy się w sieni, matka wybiegła na spotkanie, młoda nauczycielka podążyła za nią.
— Jędrusiu, synku czekam i czekam! Głodnyś pewno? Chodź, siadaj. Cobyś chciał na wieczerzę. Jest zsiadłe mleko, dobre, ino co kartofle ostygły. Ale zaraz jajecznicy usmażę, to sobie z panną Anielą podjecie. Franka a chodź-ino tu, żywo...
Dziewczyna wniosła właśnie hładyszę mleka i tłuczone kartofle ze słoniną.
— Jest i kasza gryczana z okrasą, może pan gospodarz będą woleli do mlika, kartofle ano krzynę przestygły — mówiła Franka przymilnie.
— Dziękuję, zjem mleko i co tam dacie! Nie jestem głodny.
— Zaraz będzie jajecznica.
— Jeżeli dla mnie to zbyteczne, mam tylko pragnienie.
— Pan Andrzej teraz nie je, nie pije a chodzi i żyje — uśmiechnęła się wdzięcznie panna Aniela. — A najlepiej pan lubi olszyny i borek za rzeką. Czy nie prawda?
Andrzej podniósł na nią wzrok spokojny.
— Tak, lubię te miejsca bardzo.
— Ale tylko do samotnych spacerów, bo jak prosiłyśmy pana z Marynką, żeby z nami poszedł, to się pan wymówił pracą, a potem w domu siedział. Widziałam.
— A mojaż ty panno Anielo kochana. Czy pani myśli, że jak on w domu, to ręce założy i odpoczywa? Gdzież tam! — zawołała Dęboszowa wesoło.
— Miałem widocznie wtedy jakąś pracę domową — tłomaczył się Andrzej.
— Ale dla towarzystwa nawet się cygan powiesił, a pan...
Andrzej zaśmiał się.
— Nie! Wieszać się nie mam zamiaru.
— Ani pójść z nami na konwalje tak samo, prawda? Otóż