przyszłam dziś specjalnie po to, żeby prosić pana na majówkę w najbliższą niedzielę. Konwalij moc! Będę ja z Marynką, nauczycielstwo z Bąków oboje, jeszcze kilka panien i chłopców z Zagórzan i Brzozowa. Ale na pana liczymy najwięcej.
— Ja jestem najmniej zabawny.
— Eee, pan inżynier chce komplementów. Przecie pan chyba wie, że pan tu bryluje nad wszystkimi, jak meteor, co w Zagórzanach rzadko się pojawia.
— Oj, już ta panna Anielcia to dowcipna, mówi, że Jędrek chce komplementów a sama je prawi — śmiała się Dęboszowa. — Proszę, może jeszcze mleczka, kiedy pani smakuje.
— Dziękuję. A pan Andrzej tylko się uśmiecha i nic nie mówi, na moje komplementy.
— Musiałbym albo być dumnym i dziękować, albo się za wolne żarty obrażać, ani jednego ani drugiego nie potrafię.
— Obrażać?... żarty?... Ależ ja nie żartuję, niech mnie Bóg broni. Przecie pan wie, jak bardzo pana cenię i jak mi bardzo na panu zależy.
Łzy błysnęły w niebieskich oczach młodej panny.
— Czy pan się na mnie gniewa, panie Andrzeju?
— Ja? Cóż znowu — myślał o czem innem — żartujemy sobie oboje, a zresztą jestem pani wdzięczny za jej dobroć i uprzejmość.
— Nie dla wszystkich jestem taka — obruszyła się. — Wiecie państwo co, chodźmy na ganek albo do ogrodu. Będziemy słuchali słowików, rechotu żab...
Panna Aniela zaczęła deklamować z dużym patosem jakieś wiersze nastrojowe, gdyż lubiła się wierszami popisywać. Ale Dęboszowa spojrzawszy na syna, zaproponowała:
— A może lepiej posłuchać radja albo Jędrek nam co przeczyta, gazety są nowe. Ot leżą tu.
Andrzej skwapliwie skorzystał z dobrej sposobności wy-
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.