Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Kasia poruszona ujęła głowę pacholęcia w dłonie i ucałowała jego czoło serdecznie jak matka.
— Mój ty kochany dłubku! Nie dorzekaj sobie, bo jak dorośniesz, to dopiero wtedy zobaczymy.
I Dębosz uścisnął chłopca, ale Tomek po swoim zapalnym wybuchu jakby zgasł. Był zamyślony i z tą zadumą na czole, nie licującą z jego prawie dziecinną twarzyczką rozkładał kwiaty na grobach, mniej starannie niż poprzednio. Gdy opuszczali cmentarzyk, Tomek stojąc na szerokich schodach wiodących w górę objął wzrokiem szpalery krzyżów i rzekł jakby do siebie.
— Straśnie to piekne i straśnie jakieści wielgie... niby janielski ogród czy coś takiego. Tak myślę sobie...
Umilkł.
— O czem myślisz, powiedz nam, Tomek — podchwyciła Kasia.
— Ej nic, ino tak mi sie uwidziało, że kiej księżyc świeci a noc cicha, a słowiki śpiewają, to oni tu wszyscy niebożątka wychodzą pewno z grobków swoich i patrzą w księżyc i szeptają ze sobą, i wspominają kiej byli w domu, u ojców swoich i szkołę i potem bitwę i własną śmierć. Tyla ich tu je razem, to im i wesoło, ino tamtemu biedakowi tęskno samemu choć i w paradach a honorach. Dlakogo on nieznany to nieznany, a dla tych tu pewnie dobrze znajomy, a może niektórego i brat rodzony. Chciałbym ja kiedy i tamtego samotnika grób zobaczyć.
— Jeszcze kiedy zobaczysz, w Warszawie.
— Oj, chciałby!
— Jest niesłychanie wrażliwy i przeczulony — mówił potem Andrzej do Kasi, spacerując po ulicach parku Kilińskiego.
— O tak, nawet bywa czasem egzaltowany — odrzekła. — Ale ta jego egzaltacja jest szczera i płynie prosto z serca. Jego zapał wydaje się nieodłączną cząstką jego bujnej natury.
— Bardzo bujnej — przyznaję. Gdy wyjdzie kiedy z pod