Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

ski. Panie Andrzeju!... Przecie!... Spojrzał pan nareszcie! No i jakże nie zmieniłam się chyba? Jestem tą samą serdeczną koleżanką, przyjaciółką pana, panie Jędrku. Pamięta pan? tak go nazywałam. Pan zaś mówił panno Kasiu, albo koleżanka Kasia... Ach Boże, gdzie te nasze dobre, kochane czasy! Gdy jestem z panem to mi się niekiedy zdaje że one trwają dotąd, że się nic nie zmieniło. I tak mi wtedy przy panu dobrze, tak cicho... Dlaczego pan milczy?
— Bo, pani powiedziała: jakby się nic nie „zmieniło“ a tymczasem zmieniło się wszystko, zasadniczo.
— Ach, to prawda! — zawołała z westchnieniem.
A jego uniosła nieprzyjazna fala nagłego buntu.
— Teraz między nami stanął mur rozdzielczy, który przedtem nie istniał, raczej nie był widzialny, nie odczuwany!
— Mur rozdzielczy?... Tego znowu nie rozumiem.
— A to takie proste. Dawniej byliśmy kolegami i przyjaźń nasza była zupełnie naturalną, jakąś, jakby legalną — powiedzmy. Panna Kasia Zahojska ucząca się i pracująca w warunkach zwykłej studentki, to... to było co innego, niż dziś... Pani rozumie, że dziś — zaplątał się trochę, ale tylko na moment. Spojrzał na nią śmiało i mówił już bez zająknienia. — Dziś pani Zebrzydowska i... Dębosz nie tworzą już dawnego zespołu, nie mogą tworzyć.
— Dlaczego?... Więc mi pan ujmuje swojej przyjaźni?...
— Ach pani, jakże to trudno zrozumieć się! Nic nie ujmuję, nic! ale teraz pani tak daleko odemnie odbiegła, że my obecnie — dwa światy różne...
— Niby dlatego, że pan pochodzi z ludu, czy jak?...
— Z ludu, to jest gładkie omówienie rzeczywistej mojej przynależności rasowej. Jestem poprostu chłopem. Zupełnie się tego nie wstydzę. Wierzę w swoją rasę i jej siłę żywotną, wierzę w jej przyszłość.
— Tylko nie wierzy pan widocznie w samego siebie — rzekła Kasia podrażniona. — Poznałam pana wiedząc wszakże,