Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

Dębosz ucałował rękę Kasi. Nie zamienili z sobą ani jednego wyrazu. Pożegnał hrabiego chłodno i wyszedł.
Kasia stała na tem samem miejscu, przykuta wieścią, jakby zdrętwiała.


XII.

Edward Zebrzydowski siedział zanurzony w niskim fotelu klubowym. Prawie leżał z nogami założonemi jedna na drugą. Ręce miał splecione na piersiach, głowę odrzuconą na mięką poręcz. Patrzył w sufit trochę tępo. Przed nim na małym stoliczku stała maszynka z czarną kawą i butelka koniaku.
Od czasu do czasu welinową bladą rękę wyciągał po filiżankę.
W gabinecie trwała cisza. W poprzednim pokoju zaszeleściły czasem ostrożne kroki lokaja Dyonizego, posłuchał przy drzwiach i odsuwał się cicho. Czujny był na każde wezwanie z gabinetu. Prosto stamtąd Dyonizy szedł znowu na balkon na piętro i zwracał stroskany wzrok na białą linję szosy, której prosty szlak ginął w czarnej masie lasu na krańcu widnokręgu. Każde przelatujące auto wywoływało najpierw radosny uśmiech starego człowieka, potem uśmiech gasł a na twarzy malowało się zaniepokojenie.
— To nie nasze.
W pewnej chwili, wracając z balkonu na stanowisko Dyonizy usłyszał ostry głos dzwonka z gabinetu.
— Przecie ożył! Pewno kawy zabrakło — pomyślał stary.
Nie mylił się.
Zebrzydowski nie spojrzał nawet w jego stronę, wyrzucił tylko z ust dwa słowa:
— Podaj gorącą!
Gdy nowa maszynka stanęła na stoliku padło pytanie:
— Pani nie przyjechała?
— Jeszcze nie, proszę jaśnie pana... ale zdaje się, że lada godzina powinna nadjechać. Telegram wczoraj rano wysłany,