auto było we Lwowie z panią dziedziczką od ostatniego wyjazdu.
— Możesz odejść!
Dyonizy zmieszał się, uznał się winnym nieopatrznego omawiania kwestji i prędko wyszedł.
War nalał sobie duży kieliszek koniaku, wychylił go, potem drugi, potem dolał trunku do gorącej kawy i nerwowo mieszał łyżeczką w filiżance. Był zdenerwowany. Od czterech dni już przebywał w Kromiłowie samotnie. Kasia nie przyjeżdżała. Wysłane zawiadomienia do Pochlebów i do Sęcin wzywające Kmietowicza pozostały jak dotąd także bez echa. War nudził się i był zły. Służba drżała przed nim, gdyż nikt mu nie umiał dogodzić. War postanowił jeszcze ten jeden dzień przebyć w Kromiłowie, poczem jechać sam do Lwowa, aby przeszkodzić Kasi „w tych idjotycznych robotach jakiejś głupiej budowli“. Lecz czuł się tak zmęczony i apatyczny, że zdobyć się na jakiś czyn nawet na wyjazd nie zdołał. Od przyjazdu wybierał się codzień i codzień zostawał oczekując Kasi. Wałęsał się po domu i parku bierny na wszystko obojętny, znudzony i kwaśny. Jeden tylko szczegół zainteresował go bardziej i rozgniewał. Oto w pracowni Kasi, przy bocznem oknie ujrzał stół, założony różnemi lepiankami z gliny: warsztat Tomka. Zawołał Dyonizego i spytał coby to było. Gdy usłyszał opowiadanie o Tomku, wzruszył ramionami niechętnie.
— Nowe dziwactwo — mruknął zły.
Życzliwe stanowisko starego lokaja względem chłopca rozgniewało go jeszcze bardziej.
— Co za Kostrzewa? Jaki Tomek?... idjotyzm!.. powyrzucać to wszystko stąd.
Lokaj zrobił wielkie oczy, ale ani się ruszył. War zorjentował się, że ostatecznie był to pokój Kasi. Machnął ręką.
— Zresztą wszystko tu jest w tym samym stylu.
Obrzucił ironicznem spojrzeniem kartony z rysunkami Kasi i opuścił pokój zgorzkniały.
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/136
Ta strona została uwierzytelniona.