delikacony, mizerny, wiotki jak trzcina i trochę z tego powodu postarzały istotnie. Wreszcie jej oszołomienie i brak swobody minął. Nie mogła jednakże zastosować się zupełnie do jego tonu, więc gdy on rzekł z odrobiną goryczy:
— „Patrzysz na mnie jak na zmartwychwstałego“ — odszepnęła cicho.
— A czy tak nie jest?... Rok, to bardzo długi okres.
— Tak, masz rację to nawet czasem cały wiek... nudy...
W głosie jego odczuła niechęć i bojąc się, żeby nie posądził ją o zamiar robienia mu wymówek przełamała się w sobie odrazu. Odsunąwszy się od niego spytała lekko.
— Dlaczego nudy? Życie nie jest nudne. Tem bardziej dla ciebie.
Zaśmiała się, udając swobodę.
— Ja podróżuję tylko z Kromiłowa do Lwowa i vice versa i nie nudzę się. Ale... czy jadłeś kolację?
War przymknął oczy. Zrozumiał ją. Przeszła do porządku dziennego ale nie szczerze.
— Zdaje się, że na ciebie czekamy. Nie pamiętam zresztą — odrzekł kapryśnie.
— Więc zaraz każę podawać, tylko się przebiorę.
Wyszła. Zebrzydowski włożył ręce do kieszeni i przeszedł się po pokoju. Zachowanie się Kasi wzruszyło go. Ujęła go niepomiernie i uspokoiła odrazu.
— Dobry dzieciak — pomyślał zadowolony z obrotu sprawy.
Wdzięczny był Kasi za oszczędzenie mu zwykłych scen małżeńskich jakich mógł się spodziewać.
Chodził nerwowo coraz prędzej i rozmyślał.
... Takich mężów jak ja albo się odrazu rzuca, — bywaj zdrów latający holendrze, rozlatujemy się na cztery wiatry! — Albo się im nic nie wymawia. Kasia jest stylowa i zdaje się kocha mnie. Nie potrafiłaby urządzać scen. Wychodzi na to, żeśmy się dobrali.
Strona:Helena Mniszek - Magnesy serc.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.